Autor: Staszek Smuga-Otto
Jeden z mych, cenionych i poważanych korespondentów, zastanawiając się co my, Polacy, wnieśliśmy do europejskiego dziedzictwa i co się dalej z tym stało, napisał niedawno na swym blogu:
„…Przypomnę tylko, że w roku 1415 na Soborze w Konstancji (który w średniowiecznej wtedy jeszcze Europie mógł być odpowiednikiem dzisiejszej Rady Europy), przewodniczący polskiej delegacji, rektor Akademii Krakowskiej, Paweł Włodkowic przedstawił traktat, w którym głosił (po raz pierwszy w cywilizacji europejskiej), prawo narodów do samostanowienia o sobie. Właśnie narodów, a nie władców. Naród, jako podmiot polityki – to była polska, być może utopijna myśl…”.
Brzmi to dobrze, no nie? My, Polacy, pierwsi w czołówce europejskiej cywilizacji. O kilka długości pozostawiający za sobą tych zarozumiałych dzikusów z germano-franko-anglo Europy! Z tymi ich Magna Kartami, jakimiś tam wolności deklaracjami. Z ich chrześcijańskiej inkwizycji miłosiernymi stosami, krzyżowymi podbojami, religijnymi dewiacjami. A my?… NARÓD, jego SAMOSTANOWIENIE (zwróćcie, proszę, uwagę: samostanowienie, a nie współistnienie!).
Czy jest jednak z czego tu się cieszyć, być dumnym? Z tej przeklętej utopii narodowej, która pochłonęła miliony ofiar?
W powodzi tej radosnej dumy jakoś tak nachodzi mnie czasami wątpliwość. Czy przypadkiem określenie i przyjęcie wyróżnika „naród” – to nie przekleństwo i gangrena Europy ostatnich wieków? Bo i narodowi socjaliści w Niemczech lat trzydziestych XX wieku (a co potem – wiadomo), polski ruch narodowy, mordujący prezydenta Narutowicza, ogolone łby współczesnych – wszak głęboko i uczciwie „narodowych” wszechpolaków… a to przecież tylko kawałek tej „narodowej” rzeczywistości.
A ta, nawet nieukrywana i często wyrażana duma, że to przed NASZYMI władcami klękali ci inni?
Pisze mój Korespondent: „…Na krakowskim rynku klękał przed królem polskim były Wielki Mistrz Zakonu Krzyżackiego, a w tym czasie już świecki Książę Prus. Pod Kircholmem (koło Rygi) został rozgromiony desant króla szweckiego. Pod Pskowem wysłannicy cara moskiewskiego klękali przed polskim królem…”.
Przecież te i tym podobne wspomnienia z dumnej przeszłości „pompują” nastroje współczesnych narodowców. I stanowią paliwo dla ognia ich nacjonalizmu.
Kiedyś, „dla pokrzepienia serc” swe baśniowe brednie wymyślał słynny i niezwykle utalentowany Sienkiewicz. Teraz, gdy państwo polskie już istnieje, należało by raczej ostudzić gorące głowy, i zamiast zbieraniny i celnego wyboru faktów historycznych dających dowód naszej niezwykłej wyjątkowości, zejść na ziemię. Zamiast wspominać tak malowniczo ścinane głowy przez Zerwikaptura – Podbipiętę, Panią Jasnogórską, co to swą błękitną szatą klasztor bernardynów przed watahami Sobieskiego chroniła, wysadzenie w powietrze kolubryny, na pal Azji T. wbijanie w imię chrześcijańskiego miłosierdzia. Zamiast chlipać z rozrzewnienia, wspominając te wszystkie hołdy na klęczkach. Zamiast epatować traktatem rektora Włodkowica na soborze w Konstancji. Zamiast…
Może warto było by wskoczyć na moment w podstawy semantyki i zastanowić się nad genealogią i znaczeniem pojęć: „nacjonalizm” i „patriotyzm”.
Naród – nacja – nacjonalizm, versus: ojczyzna – patria – patriotyzm.
Zachęcam Was, mych miłych Czytelników, do samodzielnego wykonania tego ćwiczenia. Mam też nadzieję, że wynikami podzielicie się na wpisach do tego blogowego felietoniku.
No dobrze… ale co to jest ta „ojczyzna”???
Proponuję, by zamiast ukochanego i wielbionego (przyznaję, również i przeze mnie, na „Krzyżakach” i „Trylogii” przecież wychowanego) Sienkiewicza, zwrócić uwagę i zastanowić się, co też inny nasz rodak miał nam do przekazania.
Autor czterotomowej gawędy, zatytułowanej: „Na wysokiej połoninie”, Stanisław Vincenz – karpacki mędrzec z Huculszczyzny, erudyta, arystokrata myśli propagował ideę „małych ojczyzn”. Widział on oczyma swej wyobraźni przyszłą Europę, jako kontynent zjednoczony w „Europę ojczyzn”. Właśnie takich małych, bliskich sercu. Będąc ich obywatelami możemy prowadzić dialog z innymi, z innych „małych ojczyzn”. Dialog przyjazny, jak równy z równym. Dialog, który zbliża, trwale łączy, a nie dzieli.
A jak rozumiał i opisywał Vincenz swą wizję tych „małych”? To były miejsca naszego dorastania, ich przyroda i krajobrazy, tradycje, zanurzenie w pewnej wspólnocie. Zakorzenienie w „małej ojczyźnie” dawać miało poczucie bezpieczeństwa, umożliwiać twórcom i każdemu człowiekowi samoidentyfikację, być gwarancją autentyczności, a więc warunku niezbędnego do zaistnienia dialogu. A dialog uważał za warunek podstawowy.
Dawało też to podświadome, a więc trwałe i silne poczucie wspólnoty z mieszkańcami tej samej „małej ojczyzny”, nawet jeśli językami ich codziennego porozumiewania nie była polszczyzna, a jidysz, ruski, ukraiński czy niemiecki. Nawet jeśli inaczej klękali, w inną stronę i innym bóstwom bili pokłony, albo nikomu żadnych nie bili. Bo to byliśmy MY, z tej samej ojczyzny.
Czy teraz widzicie różnicę między pojęciami „nacja” i „patria”???
Jeden z mych, cenionych i poważanych korespondentów, zastanawiając się co my, Polacy, wnieśliśmy do europejskiego dziedzictwa i co się dalej z tym stało, napisał niedawno na swym blogu:
„…Przypomnę tylko, że w roku 1415 na Soborze w Konstancji (który w średniowiecznej wtedy jeszcze Europie mógł być odpowiednikiem dzisiejszej Rady Europy), przewodniczący polskiej delegacji, rektor Akademii Krakowskiej, Paweł Włodkowic przedstawił traktat, w którym głosił (po raz pierwszy w cywilizacji europejskiej), prawo narodów do samostanowienia o sobie. Właśnie narodów, a nie władców. Naród, jako podmiot polityki – to była polska, być może utopijna myśl…”.
Brzmi to dobrze, no nie? My, Polacy, pierwsi w czołówce europejskiej cywilizacji. O kilka długości pozostawiający za sobą tych zarozumiałych dzikusów z germano-franko-anglo Europy! Z tymi ich Magna Kartami, jakimiś tam wolności deklaracjami. Z ich chrześcijańskiej inkwizycji miłosiernymi stosami, krzyżowymi podbojami, religijnymi dewiacjami. A my?… NARÓD, jego SAMOSTANOWIENIE (zwróćcie, proszę, uwagę: samostanowienie, a nie współistnienie!).
Czy jest jednak z czego tu się cieszyć, być dumnym? Z tej przeklętej utopii narodowej, która pochłonęła miliony ofiar?
W powodzi tej radosnej dumy jakoś tak nachodzi mnie czasami wątpliwość. Czy przypadkiem określenie i przyjęcie wyróżnika „naród” – to nie przekleństwo i gangrena Europy ostatnich wieków? Bo i narodowi socjaliści w Niemczech lat trzydziestych XX wieku (a co potem – wiadomo), polski ruch narodowy, mordujący prezydenta Narutowicza, ogolone łby współczesnych – wszak głęboko i uczciwie „narodowych” wszechpolaków… a to przecież tylko kawałek tej „narodowej” rzeczywistości.
A ta, nawet nieukrywana i często wyrażana duma, że to przed NASZYMI władcami klękali ci inni?
Pisze mój Korespondent: „…Na krakowskim rynku klękał przed królem polskim były Wielki Mistrz Zakonu Krzyżackiego, a w tym czasie już świecki Książę Prus. Pod Kircholmem (koło Rygi) został rozgromiony desant króla szweckiego. Pod Pskowem wysłannicy cara moskiewskiego klękali przed polskim królem…”.
Przecież te i tym podobne wspomnienia z dumnej przeszłości „pompują” nastroje współczesnych narodowców. I stanowią paliwo dla ognia ich nacjonalizmu.
Kiedyś, „dla pokrzepienia serc” swe baśniowe brednie wymyślał słynny i niezwykle utalentowany Sienkiewicz. Teraz, gdy państwo polskie już istnieje, należało by raczej ostudzić gorące głowy, i zamiast zbieraniny i celnego wyboru faktów historycznych dających dowód naszej niezwykłej wyjątkowości, zejść na ziemię. Zamiast wspominać tak malowniczo ścinane głowy przez Zerwikaptura – Podbipiętę, Panią Jasnogórską, co to swą błękitną szatą klasztor bernardynów przed watahami Sobieskiego chroniła, wysadzenie w powietrze kolubryny, na pal Azji T. wbijanie w imię chrześcijańskiego miłosierdzia. Zamiast chlipać z rozrzewnienia, wspominając te wszystkie hołdy na klęczkach. Zamiast epatować traktatem rektora Włodkowica na soborze w Konstancji. Zamiast…
Może warto było by wskoczyć na moment w podstawy semantyki i zastanowić się nad genealogią i znaczeniem pojęć: „nacjonalizm” i „patriotyzm”.
Naród – nacja – nacjonalizm, versus: ojczyzna – patria – patriotyzm.
Zachęcam Was, mych miłych Czytelników, do samodzielnego wykonania tego ćwiczenia. Mam też nadzieję, że wynikami podzielicie się na wpisach do tego blogowego felietoniku.
No dobrze… ale co to jest ta „ojczyzna”???
Proponuję, by zamiast ukochanego i wielbionego (przyznaję, również i przeze mnie, na „Krzyżakach” i „Trylogii” przecież wychowanego) Sienkiewicza, zwrócić uwagę i zastanowić się, co też inny nasz rodak miał nam do przekazania.
Autor czterotomowej gawędy, zatytułowanej: „Na wysokiej połoninie”, Stanisław Vincenz – karpacki mędrzec z Huculszczyzny, erudyta, arystokrata myśli propagował ideę „małych ojczyzn”. Widział on oczyma swej wyobraźni przyszłą Europę, jako kontynent zjednoczony w „Europę ojczyzn”. Właśnie takich małych, bliskich sercu. Będąc ich obywatelami możemy prowadzić dialog z innymi, z innych „małych ojczyzn”. Dialog przyjazny, jak równy z równym. Dialog, który zbliża, trwale łączy, a nie dzieli.
A jak rozumiał i opisywał Vincenz swą wizję tych „małych”? To były miejsca naszego dorastania, ich przyroda i krajobrazy, tradycje, zanurzenie w pewnej wspólnocie. Zakorzenienie w „małej ojczyźnie” dawać miało poczucie bezpieczeństwa, umożliwiać twórcom i każdemu człowiekowi samoidentyfikację, być gwarancją autentyczności, a więc warunku niezbędnego do zaistnienia dialogu. A dialog uważał za warunek podstawowy.
Dawało też to podświadome, a więc trwałe i silne poczucie wspólnoty z mieszkańcami tej samej „małej ojczyzny”, nawet jeśli językami ich codziennego porozumiewania nie była polszczyzna, a jidysz, ruski, ukraiński czy niemiecki. Nawet jeśli inaczej klękali, w inną stronę i innym bóstwom bili pokłony, albo nikomu żadnych nie bili. Bo to byliśmy MY, z tej samej ojczyzny.
Czy teraz widzicie różnicę między pojęciami „nacja” i „patria”???
Staszku, widac ze ciagle nie mozesz sie pozbyc tego “mowi wam to cos ?” A moze tez zostawic Wikipedie w spokoju i przesunac sie troche w strone “skad sie to moglo wziac ?”
. Warto samemu inaczej i po swojemu poanalizowac troche historie, ktora przytaczasz- jednym z aspektow byla np. rewolucja przemyslowa i jej potrzeby itd. itp.- nawet mi sie nie chce pisac.Starozytni mawiali ;”UBI BENE, IBI PATRIA.
Olga Tokarczuk napisala piekne i ksiazki a potem tez i gnioty. Wajda nakrecil arcydziela i troche bardzo slabych filmow tez. Poglebiaj wasc, nie powtarzaj stereotypow. Twoj zyczliwy krytyk jurek
Nie potrafię zrozumieć, dlaczego słowo „naród” budzi takie negatywne emocje. Ludzkość składa się z „narodów” – i jest to prawda obiektywna, potwierdzona nawetr w Biblii („naród wybrany”). W dzisiejszych czasach istnieje Organizacja Narodów Zjednoczonych („narodów”, a nie na przykład „rządów”). Czy ONZ kojarzy nam się w związku z tym z nacjonalizmem, nazizmem, różnymi formami „narodowców”?. Czy to, że bandytów używających noża nazywamy „nożownikami” rzuca cień na samo pojęcie „nóż”? Naród, to historycznie uformowana społeczność, o wspólnym języku, tradycji, historycznym doświadczeniu. Istnieje jako obiektywna rzeczywistość – i nie ma w tym nic złego. Tak jak nie ma nic złego w istnieniu noża. A to, do czego ktoś użyje tych obiektywnych istnień – to już zupełnie inna sprawa.
Idea „małych ojczyzn” – jakże piękna! Tylko te wszystkie „małe ojczyzny”, aby istnieć w otaczającym je rzeczywistym, a nie bajkowym świecie, muszą być chronione przez większe organizmy społeczne: państwa, unie, stany zjednoczone… Takim nadrzędnym organizmem w XVI wieku była Rzeczpospolita Obojga Narodów, chroniąca swych mieszkańców, zaludniających swe „małe ojczyzny”, przed zewnętrznymi zagrożeniami. Z końcem XVIII wieku na innym kontynencie powstały Stany Zjednoczone, z końcem XX – Unia Europejska.
Nie rozumiem, dlaczego mamy wstydzić się tego, że nasi przodkowie potrafili zrobić coś dobrego, a chwalić jedynie to, co zrobili inni? Chwalić angielską Magna Carta (1215), a wstydzić się uchwał polskiego sejmu (Konfederacja Warszawska z 1535) o pełnej tolerancji religijnej? „Cudze chwalicie, swego nie znacie” – to stare porzekadło. Czy mamy wiecznie cierpieć na kompleks niższości wobec reszty świata? Oczywiście należy unikać drugiej skrajności – kompleksu wyższości, który prowadzi właśnie do zwyrodniałego nacjonalizmu. „Równi między równymi” – to powinno być naszym hasłem!
Szanowny Panie Rdaktorze!
Przed wojna dwa podstawowe ugrupowania polityczne wiodly ze soba zagorzala dyskusje sprowadzajaca sie do prostego pytania: Panstwo czy Narod? A bylo bez watpienia nad czym dyskutowac, bo Polska byla nie tylko panstwem wielonarodowosciowym, ale nawet wielocywilizacyjnym. Na terenie Polski istnialy obok siebie cywilizacja lacinska, zydowska i bizantyjska; to ostatnia reprezentowana przez Ukraincow, Bialorusinow i Tatarow.
Sadze ze bolesne doswiadczenia drugiej wojny swiatowej daly w zupelnosci odpowiedz na to pytanie i nie ma sensu powtarzac tego, co wszyscy dobrze wiemy.
Po wojnie to zasadnicze pytanie stracilo swoja waznosc, bo Polska stala sie krajem jedno-narodowosciowym, a nieliczne pozostalosci innych grup etnicznych czy cywilizacyjnych nie stanowia dzis zadnego zagrozenia.
Natomiast od kilku lat jestesmy swiadkami powstawania nowej jakosci zwana Unia. Do czego to doprowadzi, tego oczywiscie nie wiemy jeszcze. Moznaby godzinami dyskutowac nad dobrymi i zlymi aspektami Unii. Bez watpienia, Polska sie juz zrzekla szeregu przywilejow charakterystycznych dla suwerennego panstwa poprzez podpisanie szeregu traktatow, jak chociazby slynny traktat lizbonski. Niedlugo (?) Polska przystapi do unii walutowej, czyli pozbedzie sie wlasnej polityki monetarnej.
Nalezy siegnac do historii i przypomniec sobie dzieje Cesarstwa Rzymskiego. Jak niewatpliwie pamietacie, chociazby z historii wojen punickich, narody skladowe bedace czescia Cesarstwa wcale nie pragnely wolnosci; wrecz przeciwnie, ku zdumieniu Hanibala byly sklonne przelewac krew w obronie Cesarstwa przed najezdzcami.
Jurku. Proponuję, byś wrócił do tematu zainicjowanego felietonem, a jest nim – jeśli umknęło to Twej uwadze – „nacjonalizm – nasz, polski w jego genezę wkład – jego źródła – skutki… – vs. patria – patriotyzm i różne tych terminów pojmowanie”. I “pogłębił” – bo na pewno Cię na to stać.
Z tą proponowaną przez Ciebie „rewolucją przemysłową”.. to chyba coś Ci się pomyliło – to może jakiś inny felieton z innego blogu? Przeczytaj więc nieco uważniej felieton wstępny, ale tylko wtedy, gdy Ci się będzie chciało – bo wszak Wałęsą nie jesteś, więc zasada: „nie chcem, ale muszem” Cię nie obowiązuje. I wtedy naprawdę chętnie pogawędzę sobie z Tobą, może i inni Czytelnicy też dołączą.
Twe „krytyczno – życzliwe” uwagi co do metodyki pisania – pozostaną jednak bez komentarza. Tematu na tym forum nie podejmę.
Co do „Tokarczuk i jej „gniotów”. Ciekawe stwierdzenie i świadczy o dużej niezależności myślenia i tupecie Autora takiej opinii. Warto było by temat nieco pociągnąć, podrążyć. Proponuję jednak i tu wprowadzić pewien porządek i zamieścić Twój następny wpis pod poprzednim felietonem, temat pisarstwa Olgi Tokarczuk poruszającym. Łatwiej będzie i nam i innym czytelnikom utrzymać się w temacie.
Serdecznie zapraszam i zachęcam do polemiki!
@ Iwo…Drogi Przyjacielu. Tyle wątków w Twym wpisie, że aż trudno w jednym krótkim komentarzu dotknąć wszystkich. Ale spróbuję choć niektóre. Po koleii…
Piszesz:
– „Ludzkość składa się z „narodów” – i jest to prawda obiektywna, potwierdzona nawetr w Biblii („naród wybrany”)”. Ale ludzkość składa się też i z pojedyńczych ludzi, i z blondynów (blondynek), chrześcijan, muzułmanów, itd. Itd. Składa się i z „narodów” – i co z tego? Czy cytowana przez Ciebie Biblia może być uznana za źródło „prawd obiektywnych”??? Trochę mi to brzmi dziwacznie.
– „Organizacja Narodów Zjednoczonych”. Jakoś tak chyba „z rozpędu” i powtarzając semantyczny błąd niezbyt udanej poprzedniczki – Ligi Narodów – i tę, powstałą tuż po wojnie organizację ochrzczono podobnie brzmiącym imieniem. Ale u podstaw tego tworu nigdy nie leżał „naród” lecz „państwo”. Bo to samostanowienie państw (!) – a nie narodów – legło u podstaw prawnych ONZtu. I potem, przez następne ponadpółwiecze tenże Oenzet przyglądał się spokojnie, gdy w ramach suwerennych państw większe i silniejsze narody urządzały rzezie tym mniejszym i słabszym. Bo szanował własne zasady podstawowe.
– „Małe ojczyzny” i ich niezbędna ochrona przez „większe organizmy społeczne”. Zgoda! Też byłem i jestem tego zdania. Dlatego od lat już bardzo wielu byłem gorącym zwolennikiem idei integracji i budowy większych struktur, ponadnarodowych, ale obejmujących i szanujących specyfikę kulturową i odrębności jednostek mniejszych – właśnie tych „małych ojczyzn”. Vincenza czytałem prawie pół wieku temu – i urzekł mnie swą wizją. Piękną, ale niekoniecznie utopijną, gdy połączy się ją własnie z budową takich większych, nie-narodowych (!) struktur.
– „wstyd”, „kompleks niższości” ???. Na pewno nie ma powodu i nie powinno się takowych mieć. Ale i nie zastępować ich narodową megalomanią. Bo to, jak sam słusznie zauwarzasz, prowadzić może do „zwyrodniałego nacjonalizmu”. I nie dostarczać paliwa…
Przyczepię się do ostatniego zdania: “nie dostarczać paliwa”. Zgoda, tylko (może się mylę) właśnie kompleks niższości jest paliwem do rozbudzania narodowej megalomanii, co ma(w podświadomości)łagodzić to przykre uczucie. Może właśnie szerzenie świadomości tego, że “nie wypadliśmy sroce z pod ogona”, że mamy porównywalne z innymi pozytywne momenty w naszej historii prowadzi do tego, aby tych kompleksów się pozbyć, aby współczesne pokolenie mogło poczuć się “równymi pośród równych”, a nie pariasami Europy, krzykliwie dopominającymi się o to, “co nam się należy” (że zacytuję pewnego polityka).
Co do oceny ONZ-tu zgadzam się, że organizacja ta w wielu przypadkach zawiodła, przedkładając zasadę nienaruszalności granic państwowych(skądinnąd słuszną) nad prawami(czy dążeniami) zamieszkujących te kraje narodów. Takich nierozwiązanych problemów jest jeszcze na świecie wiele. Daleko nam do ideału! Nazwa tej organizacji oczywiście nie jest pełnym odbiciem rzeczywistości – decydują w końcu rządy. Ale jest (a przynajminej powinna być) wskazówką, co jest najważniejsze. Bo w końcu rządy, przynajmniej w teorii, powinny reprezentować swe narody.
Taki ten świat jest skomplikowany!!!