Autor: Staszek Smuga-Otto
Słoneczne wrześniowe popołudnie w Edmonton. W lokalnym klubie „Syrena” spotyka się grono osób, którym polska kultura na zachodnio-kanadyjskiej prerii nieobojętna.
Frekwencja na dzisiejszym zebraniu Towarzystwa rzeczywiście nie dopisała – pewnie było to też i wynikiem wyjątkowo niefortunnego wyboru dnia i godziny spotkania (niedzielne słoneczne wrześniowe popołudnie to piknik nad jeziorem, powrót z wycieczki w górach, rodzinny obiad raczej). Na przyszłość radziłbym wczesny wieczór od wtorku do czwartku.
Ale… ad rem:
„Zły to ptak, co własne gniazdo kala”. A jednak… zabawię się w tego ptaka.
Szanowny Prezesie, Szanowni Członkowie (inie) Zarządu TKP, Szanowni Zainteresowani w uprawianiu poletka kultury (również i tej polskiej) na albertańskim płaskowyżu!
W kilka zaledwie godzin po dorocznym walnym sprawozdawczym TKP, na którym nawet i quorum się nie zjawiło, ale ci nieliczni przybyli wykazali maksimum troski o losy polskiej kultury na prerii…
W kilka godzin po tym doniosłym fakcie, gdy poprzez rocznej składki wpłacenie stałem się pełnoprawnym uczestnikiem Waszego Szanownego grona… postanowiłem podzielić się z Wami swymi refleksjami. Czyli, gniazdo pokalać.
Otóż, zacznijmy od tego że, choć chwilowo z frekwencją i na zebraniach i na imprezach nie najlepiej, przyznaję – jestem zdecydowanym optymistą. Przyszłość przed nami! Mamy świetnego Prezesa, mamy wspaniały Zarząd, mamy, choć jeszcze nie tak wielu, ale jednak zaangażowanych członków Towarzystwa. I… mamy wszak potencjał!
Ale żeby mój optymizm nie stał się pustym balonikiem, wszyscy my, i ci starsi, i ci zupełnie młodzi, jakoś dołożyć się musimy.
A co mam na myśli? Poczytajcie:
Wydaje mi się, że to, co nas od lat uwiera to brak jasnej koncepcji, czemu taki „twór” jak TKP mógłby i powinien służyć. I pełnej odpowiedzi na to pytanie, to jest to, czego nam jak powietrza trzeba.
Charakterów ludzi społecznie się angażujących nie zmienimy; co najwyżej możemy nie popierać i nie wybierać tych podejrzliwych i z przesadnymi ambicjami osobistymi. Ale co do koncepcji… no, o tej możemy podumać i pogwarzyć. Może, w wyniku, udałoby się stworzyć jakieś realne w tych czasach Towarzystwa KP „mission statement”, będące wskazówką – czego nasze środowisko oczekuje, potrzebuje i co z siebie dać może. Bo to obecnie istniejące, to tylko politycznie poprawne komunały.
Czasy się zmieniły. Kiedyś, gdy Towarzystwo powstawało i raczkowało, kontakt ze Starym Krajem był wielce ograniczony. Czasami ktoś pojechał odwiedzić starzejącą się rodzinę, pochować babcię czy dziadka. Wielu z nas nawet i tego nie bardzo mogło, by „komuna” nie przyskrzyniła. Telefony były drogie, TV Polonia i skype jeszcze się nawet nie narodziły.
Teraz.. każdy wie, wszystko inaczej. Latamy przez ocean co lato, gadamy przez telefon, skype’ujemy, zasypiamy przy polskich TV serialach. Czy trzeba nam sprowadzić jakiś tam nawet wybitny polski film (w wirtualnej przestrzeni mamy ich wszak krocie). Czy musimy wydawać krocie na zapraszanie i finansowe sponsorowanie krajowych wykonawców? Choć i tu zdarzają się i rodzynki: vide Blechacz, Czernecka… chwała inicjatorom! Może więc należało by się zastanowić nad nieco inną formułą?…
Polska kultura to nie tylko, i nie przede wszystkim Chopin, Matejko, Miłosz, Szymborska czy Gombrowicz. To nie tylko współcześni wirtuozi klasyki, jazzu, malarze, graficy czy językoznawcy. To nie ludowe wycinanki, malowanki, rymowanki, kabaretowe prześmiewanki. To – przede wszystkim – nasza kultura wzajemnego kontaktu, wzajemnej współpracy, wymiany myśli, poglądów. Tworzenie („oddolnie”) inicjatyw.
To wszystko, to „oddolne” było przez dziesięciolecia wytrzebiane przez pe-er-elowską rzeczywistość i zastępowane kultem „wielkich” (czyli tych, których odpowiednie władze za takich uznały) i „cepelią”.
Ja osobiście nie mam nic przeciw „wielkim”. Sam czczę Wieszcza, od kilku już lat organizując misterium „Dziadów”. „Pielgrzymuję” (raz mi się to przytrafiło) do miejsca wiecznego spoczynku prochów naszego Wielkiego Kompozytora – aktywnie uczestniczę przy kominku u przyjaciół w wieczorach poezji Szymborskiej czy Herberta, przemyśliwuję nad zorganizowaniem czytania latem na brzegu jeziora (Lesser Slave Lake) wierszy Gałczyńskiego… Mam również kilka innych na przyszłość pomysłów – niekoniecznie motywowanych noblami, jubileuszami. Od ponad roku prowadzę swój blog na stronie internetowej TKP.
To, co jest tego wszystkiego wspólnym mianownikiem, to aktywne WSPÓŁUCZESTNICTWO. I to zarówno w pomysłodawstwie, przygotowaniu, jak i w wykonawstwie. N
Często nie potrzebne nam są do tych naszych zabaw żadne organizacyjne ramy. Ważne jest autentyczne zaangażowanie wszystkich chętnych uczestniczenia. Tę koncepcję działalności nazwałbym na roboczo „klubem studenckim”. Jej charakterystycznym wyznacznikiem jest działalność społeczna „od spodu”, jest uczestnictwo i współuczestnictwo. I coś takiego mnie interesuje, dodaje mi niezbędnej energii, raduje i dostarcza satysfakcji. A Wam? Myślę, że i tych najmłodszych w naszym środowisku taka formuła mogłaby przyciągnąć i zafascynować.
Wiem, rozumiem – powiecie: jest to koncept i to są imprezy „prywatne”, do wąskiego kręgu wtajemniczonych dedykowane. Ale czy tylko?
Cele Towarzystwa są i powinny być znacznie bardziej „rozległe”. Ale czy były (i czy są)???
Profil organizowanych imprez był, do tej pory, głównie wyznacznikiem zainteresowań i kwalifikacji aktualnie panującego Prezesa. I literatura, i muzyka, i fotografika na pewno winny znaleźć się w sferze zainteresowań. Korzystać powinniśmy z okazji, gdy ktoś „ciekawy” z Polski (niekoniecznie zaraz „wielki”) pojawi się prywatnie w Edmonton i wtedy zorganizować spotkanie – rozmowę dla kręgu zainteresowanych (inicjatorami takich spotkań mogliby być wszyscy, a nie tylko funkcyjni działacze Towarzystwa).
Ale jest jeszcze przecież wiele innych obszarów. A, przede wszystkim, sposobów ich przeprowadzenia. Dobrą ilustracją tematu mógłby być odbyty jakiś czas temu w galerii „Oko” wieczór autorski naszego edmontońskiego kolegi Piotra R. – ongiś internowanego w bieszczadzkim więzieniu Uherce. Chociaż sam temat do mnie osobiście nie zanadto przemawia, bo niezbyt lubuję się w tzw. „kombatanctwie”, to jednak stopień osobistego zaangażowania prezenterów – Piotra i Bruno – ich bezpośredniość doświadczeń i autentyczność przekazu, przydały temu spotkaniu ciężaru gatunkowego. Podejrzewam, że w naszym tu, edmontońskim gronie ludzi w tzw. średnim wieku, którzy lat temu kilka, kilkanaście lub kilkadziesiąt imigrowali za ocean znalazłoby się wielu, chcących podzielić się swymi wspomnieniami – często nawet dramatycznymi – z nieco szerszym gronem zainteresowanych. Może warto by im było to umożliwić? Ale to tylko przykład…
Dotychczasowa działalność TKP – tak jak ja to widzę – opiera się jednak na innej koncepcji. Tę nazwałbym na roboczo „pagartem”. To organizowanie oficjalnych rocznic i jubileuszów. Pagart ongiś, w czasach peerelu był dostarczycielem i organizatorem imprez kulturalnych o polskim zabarwieniu i na profesjonalnym lub semi-profesjonalnym poziomie. Imprez z podziałem na tych (sprowadzeni muzycy, aktorzy, inni twórcy) którzy dają (choć biorą za to najczęściej pieniądze), i na tych – co biorą (publiczność – choć najczęściej to ona „daje”, bo funduje spektakl kupując bilety wstępu). Taka działalność też jest pożyteczna pod warunkiem, że spełnia minimalne wymagania jakościowe i odpowiada zamiłowaniom czy zainteresowaniom środowiska. Tylko czy taka powinna być rola Towarzystwa???
Znacie tę zabawę wyobraźni: „gdybym strzelił milion w totka to…”?
Otóż, „gdybym był prezesem TKP (a, na szczęście, nie mam takich ambicji) to…”: nie starałbym się wyprofilować jego programu ani w stronę teatru, ani literatury czy historii – czyli moich osobistych „kulturalnych” hobbies. Starałbym się natomiast ze wszystkich sił, by program tworzony był przez jak największą ilość naszych współziomków, reprezentujących różnorakie zainteresowania i możliwości ich ekspresji. By w jego późniejszej realizacji uczestniczyło czynnie jak najwięcej ludzi. By preferować nasze lokalne źródła inspiracji, a nie polegać na zapraszaniu „wielkich, znanych i uznanych” zza oceanu. Choć i tego bym całkowicie nie wykluczył.
Jesteśmy wszyscy pokoleniem mc luhanowskiej „globalnej wioski”, mamy komputery, brołsujemy (sic!) po internecie i czasami czytamy czyjeś wynużenia na blogach. Jeśli więc do Was dotrze ten mój łabędzi śpiew, jeśli Was temat zainteresuje, jeśli wciąż czujecie jakiś tam związek z naszym środowiskiem, naszą – Starego Kraju – kulturą, to się odezwijcie.
Szczególnie interesujące byłyby wypowiedzi na temat:
1. Czy nasze wieczorne zapadanie w miękkości kanap i przeżywanie seriali z TV Polonia skutecznie koi nostalgię i zaspokaja potrzeby kulturalno-rozrywkowe?
2. Czy może bardziej aktywny udział wszystkich zainteresowanych (a nie tylko „raz-na-jakiś-czas” wybieranych członków zarządu TKP) uważalibyście za możliwy i pożyteczny?
3. Czy może macie swe własne propozycje programowe. Propozycje n/t generalnej formuły działalności Towarzystwa i koncepcji jego programu. Czyli czy mamy iść w kierunku „pagartu”, czy raczej „klubu studenckiego”. Czy bardziej „społecznie”, czy raczej „profesjonalnie”?
4. Czy – może przynajmniej czasami – powinniśmy sięgnąć po własne zasoby. A mamy je wszak. Liczni w naszym polonijnym środowisku twórcy: fotograficy, muzycy, plastycy, pismacy; akademicy zajmujący się na co dzień literaturą porównawczą, czy innymi fascynującymi dziedzinami nauki, kultury i myśli ludzkiej?
Przeczytajcie, pomyślcie i …porozmawiajmy.
Ps. globalna wioska globalną wioską a zalogować się na blog, by pogadać, czasami trudno. Więc proponuję, w przypadku technicznych trudności, wysyłanie Waszych komentarzy na mój prywatny adres: stanso@telusplanet.net.
Obiecuję „wklejenie” ich do ogólno dostępnego blogu (chyba, że zastrzeżecie sobie ich tam nie publikowanie).
Słoneczne wrześniowe popołudnie w Edmonton. W lokalnym klubie „Syrena” spotyka się grono osób, którym polska kultura na zachodnio-kanadyjskiej prerii nieobojętna.
Frekwencja na dzisiejszym zebraniu Towarzystwa rzeczywiście nie dopisała – pewnie było to też i wynikiem wyjątkowo niefortunnego wyboru dnia i godziny spotkania (niedzielne słoneczne wrześniowe popołudnie to piknik nad jeziorem, powrót z wycieczki w górach, rodzinny obiad raczej). Na przyszłość radziłbym wczesny wieczór od wtorku do czwartku.
Ale… ad rem:
„Zły to ptak, co własne gniazdo kala”. A jednak… zabawię się w tego ptaka.
Szanowny Prezesie, Szanowni Członkowie (inie) Zarządu TKP, Szanowni Zainteresowani w uprawianiu poletka kultury (również i tej polskiej) na albertańskim płaskowyżu!
W kilka zaledwie godzin po dorocznym walnym sprawozdawczym TKP, na którym nawet i quorum się nie zjawiło, ale ci nieliczni przybyli wykazali maksimum troski o losy polskiej kultury na prerii…
W kilka godzin po tym doniosłym fakcie, gdy poprzez rocznej składki wpłacenie stałem się pełnoprawnym uczestnikiem Waszego Szanownego grona… postanowiłem podzielić się z Wami swymi refleksjami. Czyli, gniazdo pokalać.
Otóż, zacznijmy od tego że, choć chwilowo z frekwencją i na zebraniach i na imprezach nie najlepiej, przyznaję – jestem zdecydowanym optymistą. Przyszłość przed nami! Mamy świetnego Prezesa, mamy wspaniały Zarząd, mamy, choć jeszcze nie tak wielu, ale jednak zaangażowanych członków Towarzystwa. I… mamy wszak potencjał!
Ale żeby mój optymizm nie stał się pustym balonikiem, wszyscy my, i ci starsi, i ci zupełnie młodzi, jakoś dołożyć się musimy.
A co mam na myśli? Poczytajcie:
Wydaje mi się, że to, co nas od lat uwiera to brak jasnej koncepcji, czemu taki „twór” jak TKP mógłby i powinien służyć. I pełnej odpowiedzi na to pytanie, to jest to, czego nam jak powietrza trzeba.
Charakterów ludzi społecznie się angażujących nie zmienimy; co najwyżej możemy nie popierać i nie wybierać tych podejrzliwych i z przesadnymi ambicjami osobistymi. Ale co do koncepcji… no, o tej możemy podumać i pogwarzyć. Może, w wyniku, udałoby się stworzyć jakieś realne w tych czasach Towarzystwa KP „mission statement”, będące wskazówką – czego nasze środowisko oczekuje, potrzebuje i co z siebie dać może. Bo to obecnie istniejące, to tylko politycznie poprawne komunały.
Czasy się zmieniły. Kiedyś, gdy Towarzystwo powstawało i raczkowało, kontakt ze Starym Krajem był wielce ograniczony. Czasami ktoś pojechał odwiedzić starzejącą się rodzinę, pochować babcię czy dziadka. Wielu z nas nawet i tego nie bardzo mogło, by „komuna” nie przyskrzyniła. Telefony były drogie, TV Polonia i skype jeszcze się nawet nie narodziły.
Teraz.. każdy wie, wszystko inaczej. Latamy przez ocean co lato, gadamy przez telefon, skype’ujemy, zasypiamy przy polskich TV serialach. Czy trzeba nam sprowadzić jakiś tam nawet wybitny polski film (w wirtualnej przestrzeni mamy ich wszak krocie). Czy musimy wydawać krocie na zapraszanie i finansowe sponsorowanie krajowych wykonawców? Choć i tu zdarzają się i rodzynki: vide Blechacz, Czernecka… chwała inicjatorom! Może więc należało by się zastanowić nad nieco inną formułą?…
Polska kultura to nie tylko, i nie przede wszystkim Chopin, Matejko, Miłosz, Szymborska czy Gombrowicz. To nie tylko współcześni wirtuozi klasyki, jazzu, malarze, graficy czy językoznawcy. To nie ludowe wycinanki, malowanki, rymowanki, kabaretowe prześmiewanki. To – przede wszystkim – nasza kultura wzajemnego kontaktu, wzajemnej współpracy, wymiany myśli, poglądów. Tworzenie („oddolnie”) inicjatyw.
To wszystko, to „oddolne” było przez dziesięciolecia wytrzebiane przez pe-er-elowską rzeczywistość i zastępowane kultem „wielkich” (czyli tych, których odpowiednie władze za takich uznały) i „cepelią”.
Ja osobiście nie mam nic przeciw „wielkim”. Sam czczę Wieszcza, od kilku już lat organizując misterium „Dziadów”. „Pielgrzymuję” (raz mi się to przytrafiło) do miejsca wiecznego spoczynku prochów naszego Wielkiego Kompozytora – aktywnie uczestniczę przy kominku u przyjaciół w wieczorach poezji Szymborskiej czy Herberta, przemyśliwuję nad zorganizowaniem czytania latem na brzegu jeziora (Lesser Slave Lake) wierszy Gałczyńskiego… Mam również kilka innych na przyszłość pomysłów – niekoniecznie motywowanych noblami, jubileuszami. Od ponad roku prowadzę swój blog na stronie internetowej TKP.
To, co jest tego wszystkiego wspólnym mianownikiem, to aktywne WSPÓŁUCZESTNICTWO. I to zarówno w pomysłodawstwie, przygotowaniu, jak i w wykonawstwie. N
Często nie potrzebne nam są do tych naszych zabaw żadne organizacyjne ramy. Ważne jest autentyczne zaangażowanie wszystkich chętnych uczestniczenia. Tę koncepcję działalności nazwałbym na roboczo „klubem studenckim”. Jej charakterystycznym wyznacznikiem jest działalność społeczna „od spodu”, jest uczestnictwo i współuczestnictwo. I coś takiego mnie interesuje, dodaje mi niezbędnej energii, raduje i dostarcza satysfakcji. A Wam? Myślę, że i tych najmłodszych w naszym środowisku taka formuła mogłaby przyciągnąć i zafascynować.
Wiem, rozumiem – powiecie: jest to koncept i to są imprezy „prywatne”, do wąskiego kręgu wtajemniczonych dedykowane. Ale czy tylko?
Cele Towarzystwa są i powinny być znacznie bardziej „rozległe”. Ale czy były (i czy są)???
Profil organizowanych imprez był, do tej pory, głównie wyznacznikiem zainteresowań i kwalifikacji aktualnie panującego Prezesa. I literatura, i muzyka, i fotografika na pewno winny znaleźć się w sferze zainteresowań. Korzystać powinniśmy z okazji, gdy ktoś „ciekawy” z Polski (niekoniecznie zaraz „wielki”) pojawi się prywatnie w Edmonton i wtedy zorganizować spotkanie – rozmowę dla kręgu zainteresowanych (inicjatorami takich spotkań mogliby być wszyscy, a nie tylko funkcyjni działacze Towarzystwa).
Ale jest jeszcze przecież wiele innych obszarów. A, przede wszystkim, sposobów ich przeprowadzenia. Dobrą ilustracją tematu mógłby być odbyty jakiś czas temu w galerii „Oko” wieczór autorski naszego edmontońskiego kolegi Piotra R. – ongiś internowanego w bieszczadzkim więzieniu Uherce. Chociaż sam temat do mnie osobiście nie zanadto przemawia, bo niezbyt lubuję się w tzw. „kombatanctwie”, to jednak stopień osobistego zaangażowania prezenterów – Piotra i Bruno – ich bezpośredniość doświadczeń i autentyczność przekazu, przydały temu spotkaniu ciężaru gatunkowego. Podejrzewam, że w naszym tu, edmontońskim gronie ludzi w tzw. średnim wieku, którzy lat temu kilka, kilkanaście lub kilkadziesiąt imigrowali za ocean znalazłoby się wielu, chcących podzielić się swymi wspomnieniami – często nawet dramatycznymi – z nieco szerszym gronem zainteresowanych. Może warto by im było to umożliwić? Ale to tylko przykład…
Dotychczasowa działalność TKP – tak jak ja to widzę – opiera się jednak na innej koncepcji. Tę nazwałbym na roboczo „pagartem”. To organizowanie oficjalnych rocznic i jubileuszów. Pagart ongiś, w czasach peerelu był dostarczycielem i organizatorem imprez kulturalnych o polskim zabarwieniu i na profesjonalnym lub semi-profesjonalnym poziomie. Imprez z podziałem na tych (sprowadzeni muzycy, aktorzy, inni twórcy) którzy dają (choć biorą za to najczęściej pieniądze), i na tych – co biorą (publiczność – choć najczęściej to ona „daje”, bo funduje spektakl kupując bilety wstępu). Taka działalność też jest pożyteczna pod warunkiem, że spełnia minimalne wymagania jakościowe i odpowiada zamiłowaniom czy zainteresowaniom środowiska. Tylko czy taka powinna być rola Towarzystwa???
Znacie tę zabawę wyobraźni: „gdybym strzelił milion w totka to…”?
Otóż, „gdybym był prezesem TKP (a, na szczęście, nie mam takich ambicji) to…”: nie starałbym się wyprofilować jego programu ani w stronę teatru, ani literatury czy historii – czyli moich osobistych „kulturalnych” hobbies. Starałbym się natomiast ze wszystkich sił, by program tworzony był przez jak największą ilość naszych współziomków, reprezentujących różnorakie zainteresowania i możliwości ich ekspresji. By w jego późniejszej realizacji uczestniczyło czynnie jak najwięcej ludzi. By preferować nasze lokalne źródła inspiracji, a nie polegać na zapraszaniu „wielkich, znanych i uznanych” zza oceanu. Choć i tego bym całkowicie nie wykluczył.
Jesteśmy wszyscy pokoleniem mc luhanowskiej „globalnej wioski”, mamy komputery, brołsujemy (sic!) po internecie i czasami czytamy czyjeś wynużenia na blogach. Jeśli więc do Was dotrze ten mój łabędzi śpiew, jeśli Was temat zainteresuje, jeśli wciąż czujecie jakiś tam związek z naszym środowiskiem, naszą – Starego Kraju – kulturą, to się odezwijcie.
Szczególnie interesujące byłyby wypowiedzi na temat:
1. Czy nasze wieczorne zapadanie w miękkości kanap i przeżywanie seriali z TV Polonia skutecznie koi nostalgię i zaspokaja potrzeby kulturalno-rozrywkowe?
2. Czy może bardziej aktywny udział wszystkich zainteresowanych (a nie tylko „raz-na-jakiś-czas” wybieranych członków zarządu TKP) uważalibyście za możliwy i pożyteczny?
3. Czy może macie swe własne propozycje programowe. Propozycje n/t generalnej formuły działalności Towarzystwa i koncepcji jego programu. Czyli czy mamy iść w kierunku „pagartu”, czy raczej „klubu studenckiego”. Czy bardziej „społecznie”, czy raczej „profesjonalnie”?
4. Czy – może przynajmniej czasami – powinniśmy sięgnąć po własne zasoby. A mamy je wszak. Liczni w naszym polonijnym środowisku twórcy: fotograficy, muzycy, plastycy, pismacy; akademicy zajmujący się na co dzień literaturą porównawczą, czy innymi fascynującymi dziedzinami nauki, kultury i myśli ludzkiej?
Przeczytajcie, pomyślcie i …porozmawiajmy.
Ps. globalna wioska globalną wioską a zalogować się na blog, by pogadać, czasami trudno. Więc proponuję, w przypadku technicznych trudności, wysyłanie Waszych komentarzy na mój prywatny adres: stanso@telusplanet.net.
Obiecuję „wklejenie” ich do ogólno dostępnego blogu (chyba, że zastrzeżecie sobie ich tam nie publikowanie).
Speak Your Mind