Kot w pustym mieszkaniu

Autor: Staszek Smuga-Otto

Tego się nie robi kotu…
Od dawien dawna fascynowałem się intymnymi wyznaniami twórców, zdradzających sekrety swego warsztatu. Jakaż tu różnorodność; jak wieloma drogami chodzą natchnienia. Jedni – jak np. genialny brytyjski matematyk i fizyk Penrose, spacerują sobie nad lokalną rzeczką Cam, patrzą na chmurne niebo myśląc o niebieskich migdałach i – nagle, bez uprzedzenia, znane już elementy wiedzy składają się im w zupełnie nowy, niespodziewany obraz.
Inni, przypadek częsty u ludzi parających się piórem, narzucają sobie żelazny reżym: rano toaleta, potem 6 godzin wyciskania klawiszy maszyny (lub komputera), drugie śniadanie i laba, z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku.
Jeszcze inni (np. przypadek Masłowskiej – przewidywanej na rok 2040 polskiej noblistki) czekają na dobry humor i nieodpartą chęć pobawienia się słowami. Gdy to się staje, siadają do klawiatury, przybierają status medium (czyjego?) i powstaje … „Wojna polsko-ruska”.
A nasi, polscy nobliści czasów ostatnich? Miłosz – tworzył od pierwszej linijki, a potem już szło mu z górki. Szymborska – zaczynała ponoć od linijki ostatniej, a potem wspinała się do początku wiersza… tak przynajmniej sama o swym procesie twórczym mówiła Miłoszowi (a Joanna Ciapka-Sangster, w swym świetnym felietonie – wygłoszonym na antenie edmontońskiego polskiego radia – a poświęconym zmarłej przed tygodniem poetce, wspominała).
Jednak aż trudno mi w to „wspinanie” uwierzyć, zaśmiewając się z jej, pełnych polotu i humoru „moskalików”. Nieco łatwiej, gdy widzimy kota w mieszkaniu, które tak długo pozostawało puste. Jednak czytając „Wersję wydarzeń” – wyobrażam sobie to jej wspinanie od ostatniej linijki. Ten wiersz Szymborska sama chyba uważała za ważny w swej twórczości, gdyż to nim właśnie zakończyła swą mowę w Sztokholmie, gdy odbierała Nobla.
Była mi i nam bliska. Była… i pozostanie taką.
Nie będę się silił na jeszcze jeden wspomnieniowo-okolicznościowy felieton. Zamiast takowego, zamieszczam link na tekst (drukowany w Tygodniku Powszechnym) jej niezwykle interesującej mowy sztokholmskiej. Kliknijcie i poczytajcie…
http://www.tygodnik.com.pl/kontrapunkt/12/wiersze-szymborska.htmlTego się nie robi kotu…
Od dawien dawna fascynowałem się intymnymi wyznaniami twórców, zdradzających sekrety swego warsztatu. Jakaż tu różnorodność; jak wieloma drogami chodzą natchnienia. Jedni – jak np. genialny brytyjski matematyk i fizyk Penrose, spacerują sobie nad lokalną rzeczką Cam, patrzą na chmurne niebo myśląc o niebieskich migdałach i – nagle, bez uprzedzenia, znane już elementy wiedzy składają się im w zupełnie nowy, niespodziewany obraz.
Inni, przypadek częsty u ludzi parających się piórem, narzucają sobie żelazny reżym: rano toaleta, potem 6 godzin wyciskania klawiszy maszyny (lub komputera), drugie śniadanie i laba, z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku.
Jeszcze inni (np. przypadek Masłowskiej – przewidywanej na rok 2040 polskiej noblistki) czekają na dobry humor i nieodpartą chęć pobawienia się słowami. Gdy to się staje, siadają do klawiatury, przybierają status medium (czyjego?) i powstaje … „Wojna polsko-ruska”.
A nasi, polscy nobliści czasów ostatnich? Miłosz – tworzył od pierwszej linijki, a potem już szło mu z górki. Szymborska – zaczynała ponoć od linijki ostatniej, a potem wspinała się do początku wiersza… tak przynajmniej sama o swym procesie twórczym mówiła Miłoszowi (a Joanna Ciapka-Sangster, w swym świetnym felietonie – wygłoszonym na antenie edmontońskiego polskiego radia – a poświęconym zmarłej przed tygodniem poetce, wspominała).
Jednak aż trudno mi w to „wspinanie” uwierzyć, zaśmiewając się z jej, pełnych polotu i humoru „moskalików”. Nieco łatwiej, gdy widzimy kota w mieszkaniu, które tak długo pozostawało puste. Jednak czytając „Wersję wydarzeń” – wyobrażam sobie to jej wspinanie od ostatniej linijki. Ten wiersz Szymborska sama chyba uważała za ważny w swej twórczości, gdyż to nim właśnie zakończyła swą mowę w Sztokholmie, gdy odbierała Nobla.
Była mi i nam bliska. Była… i pozostanie taką.
Nie będę się silił na jeszcze jeden wspomnieniowo-okolicznościowy felieton. Zamiast takowego, zamieszczam link na tekst (drukowany w Tygodniku Powszechnym) jej niezwykle interesującej mowy sztokholmskiej. Kliknijcie i poczytajcie…
http://www.tygodnik.com.pl/kontrapunkt/12/wiersze-szymborska.html

Comments

  1. Staszek Smuga-Otto says

    Kto szybko daje,… , ten nie to co dokładnie zamierzał, daje. Otóż dałem Wam link na ten wspaniały wiersz Wisławy, ale nie na jej mowę “sztokholmską”. Więc się poprawiam:
    http://www.tygodnik.com.pl/kontrapunkt/12/szymborska.html
    Byłbym Wam, mym blog-korespondentom wdzięczny za podzielenie się z nami Waszymi spostrzeżeniami n/t różnych procesów twórczych. Tych “z górki”, “pod górkę”, “z niebiosów”,ciężką harówą..? Jeszcze innych?

  2. Wendrychowicz says

    Witaj Wielki Blogerze. Z tego, co wiem, to sam byłeś – a raczej nadal jesteś – poetą. Na pewno masz ciekawą odpowiedź na zadane nam pytanie. Nie uważam się ani za literata, ani za poetę, choć napisałem dwie “pwieści współczesne” ogarnięty paniką tuż przed pójściem na emeryturę, że szczeznę w nieróbstwie po bardzo aktywnym życiu zawodowym.
    Powieści nie mogły być dobre, bo … nie jestem literatem ani poetą, mam zerojedynkowo sformatowany ścisły umysł inżyniera. Ale doznałem naonczas na skórze własnej i duszy własnej procesu tworzenia. Kiedy już wymyśliłem temat i postawiłem pierwsze literki, to akcja rozwijała się całkiem sama; następne zdanie wynikało z poprzedniego. Kiedy czytałem już napisane, gładziłem zadziory stylistyczne i błędy logiczne w akcji. Myślę, że “prawdziwym” literatom i poetom (nie odważe się na definicje pradziwości)pisanie idzie gładko. Tak jak Irenie Santor szło śpiewanie. Natomiast poeci przyozdobieni jeno w strój poety (peleryna, plereza etc) męczą się niepomiernie usiłując pokazać swoje egzystencjalne męki. Tkiej poezji nie trawię.

Speak Your Mind

*

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.