Alternatywa

Autor: Staszek Smuga-Otto

Finał?…

Tydzień temu prasa krajowa donosiła: „Polacy czekali 30 lat na wyrok, który zapadł 12 go stycznia 2012. Sąd nie tylko skazał jednego z twórców stanu wojennego, ale również rozstrzygnął jeden z najważniejszych sporów historycznych, który dzieli społeczeństwo. Stan wojenny w Polsce nielegalnie wprowadziła grupa przestępcza pod kierunkiem Wojciecha Jaruzelskiego – uznał Sąd Okręgowy w Warszawie. Sąd nie tylko skazał Kiszczaka, ale też jasno stwierdził, że wprowadzenie stanu wojennego 13 grudnia 1981 r. było efektem realizacji z góry powziętego planu, nie zaś próbą zapobieżenia interwencji z zewnątrz. – Nie ma wątpliwości, że w momencie wprowadzenia stanu wojennego nie było bezpośredniego zagrożenia interwencją ze strony wojsk Układu Warszawskiego – uzasadniała sędzia Ewa Jethon…”.
My, dla jasności możemy dodać, że w świetle licznych odtajnionych dokumentów z sowieckich, peerelowskich i „sojuszniczych” archiwów bezspornie wynika, że w 1981 roku również i Jaruzelski był tego w pełni świadomy. Obawiał się natomiast takiego obrotu sprawy, że nie wykonując polecenia Kremla straci zaufanie mocodawców i władza w Peerelu przekazana zostanie w ręce tzw. wtedy „betonów”, czyli grupy wywodzącej się z dawnych ubecko – moczarowskich kręgów, skupionej wokół Olszowskiego, Grabskiego i Milewskiego.
Dzisiejsze ekstremy, i te z lewej i te z prawej się burzą. Dla tych pierwszych jest skandalicznym, że ośmielono się oskarżyć ich patriotycznych idoli, i to o „udział w przestępczym związku” i postawić ich przed sądem. Dla tych drugich, że wyroki za tę niesłychaną zbrodnię są tak śmiesznie niskie („jak za kradzież kury”). I jedni i drudzy nie rozumieją, bądź udają niezrozumienie, że to nie o tych starców tam naprawdę chodzi. Że postawienie ich przed sądem i oskarżenie o udział w przestępczym związku zostało wymuszone przez brak innych, mieszczących się w polskim systemie prawnym możliwości oceny i obiektywnego werdyktu wprowadzenia w 1981 roku stanu wojennego. Wszelkie wcześniejsze polityczne próby dokonania takiej oceny zawiodły, gdyż pomimo upływu wielu lat temat wciąż aktywnie wykorzystywano w walkach politycznych, a znacząca część społeczeństwa – a więc potencjalnych wyborców – pozostawała i pozostaje pod wpływem kłamliwej i upartej propagandy z lat osiemdziesiątych. Tej, nazywającej decyzję Generała „mniejszym złem” – bo ratującej Polskę przed najazdem sojuszniczych hord.
Wyrok sądu okręgowego, choć nie ostateczny, bo podlegający prawu rewizji, zamyka ostatecznie sprawę. Ale czy rzeczywiście???
Od samego momentu wprowadzenia swej decyzji w życie w grudniu 81, Jaruzelski konsekwentnie i uparcie powtarzał: „stan wyższej konieczności” – jako uzasadnienie, i „mniejsze zło” – jako własną ocenę jego wprowadzenia. Propaganda tamtych czasów, wpierw ta „szeptana”, a później już quasi oficjalna, interpretowała tę jego mantrę jednoznacznie: „wprowadzenie stanu wojennego było jedyną alternatywą do sowieckiej i sojuszniczej interwencji zbrojnej”. Jaruzelski nie zaprzeczał, bo takie uzasadnienie rzeczywiście przemawiało do wyobraźni tłumów (i do dziś przemawia).
I to z tą własnie interpretacją warszawski Sąd Okręgowy rozprawił się ostatecznie. I chwała pani sędzi Ewie Jethon za takie właśnie ujęcie zagadnienia. Bo tyle tylko mógł sąd i zadanie swe wykonał. Niestety, gdy sąd sądzi, to wypada również wydać i wyrok – i sąd go wydał. Jaruzelski został wyłączony (permanentnie?) ze względu na stan zdrowia. Jego główny wówczas pomagier, „prawa ręka”, generał Kiszczak otrzymał dwa lata w zawieszeniu, a ówczesnego pierwszego sekretarza KC partii, Kanię uniewinniono, bo przeciwstawiał się pomysłowi wprowadzenia stanu wojennego.
Stan, opisany w skrócie powyżej, to jednak tragikomedia niedomówień, oszustw i pomyłek.
Zacznijmy od Kani. Rzeczywiście był „przeciw”. Ale „przeciw” byli przecież także Olszowski, Grabski, Milewski i cała ich pomoczarowska ubecka zgraja. Oni podgrzewali nastroje, judzili i prowokowali. Oni organizowali „bezczeszczenie” grobów radzieckich żołnierzy, oni zorganizowali prowokację bydgoską, oni chcieli dorwać się do władzy przy pomocy sowieckich bagnetów i utopić Solidarność we krwi, używając do tego sił „bezpieczeństwa”, ZOMO, milicji i KBW…, czyli jednostek siłowych podległych kierowanemu przez Milewskiego, a nadzorowanego przez Kanię resortu Spraw Wewnętrznych.
A Jaruzelski? – Pierwszą jego personalną decyzją po powrocie z Moskwy w lutym 81 i przejęciu funkcji premiera było dymisjonowanie Milewskiego i powołanie na funkcje ministra spraw wewnętrznych swego najbardziej zaufanego generała, szefa wywiadu wojskowego, Kiszczaka. To właśnie on miał za zadanie zneutralizować i opanować resort bezpieczeństwa. Nie do końca mu się to udało, bo opór ubeckiego aparatu był potężny – vide: masakra urządzona górnikom „Wujka” przez zomowców, liczne pobicia demonstrantów i opozycjonistów przez milicję, prowokacje bezpieki – a do takich zaliczyć należy i morderstwo księdza Popiełuszki. Ich pokazowym numerem było spektakularne pobicie działaczy Solidarności w Bydgoszczy w marcu 81. Miało ono za zadanie spowodować niekontrolowany wybuch społecznego gniewu, strajk generalny, a w wyniku zmuszenie Kremla do zastapienia Jaruzelskiego Grabskim (lub Olszowskim) i udzielenie ubecji carte blanche na siłową rozprawę z warcholącym społeczeństwem. Nie udało się jednak, sieroty po Moczarze przeliczyły się i tym razem. Wałęsa – po tajemniczej i dramatycznej rozmowie z wicepremierem Rakowskim i przy oporze znacznej części prezydium KK „S” – odwołał w ostatniej chwili strajk generalny. Nie znamy szczegółów tej jego rozmowy, ale domyślać się można, że to wtedy właśnie zapoznano Wałęsę z rzeczywistą alternatywą do rządów wojskowych.
Pozostawał jednak wciąż Kania na kluczowej pozycji pierwszego sekretarza KC. Nie na długo – już w kilka miesięcy później i on „zrezygnował” – a jego pozycję przejął Jaruzelski.
I wreszcie Kiszczak, ten skazany obecnie na dwa lata, w zawieszeniu.. – wierny współpracownik Jaruzelskiego, ściśle i uczciwie wykonujący polecenia szefa, któremu ufał. Nigdy jednak do końca nie dający rady opanować żywiołu ubeckiego w podległym sobie, ale wrogim w stosunku do szefa, resorcie.
Posłowie:
Znając fakty, trudno nie zgodzić się z Jaruzelskim, że działał w „stanie wyższej konieczności” i że jego decyzja wprowadzenia stanu wojennego była wyborem „mniejszego zła”. Tyle tylko, że generał wpadł w, przez siebie samego i przez jego propagandzistów zastawioną, pułapkę. Najpierw – dając delikatnie do zrozumienia, a później potwierdzając to otwarcie, że alternatywą była sowiecka wojskowa interwencja. Może i było to skuteczne wtedy – strach przed „kacapami” był paraliżujący. Ale minęły lata, „ruskie” się wycofały, Związek się rozwiązał – czas więc było powiedzieć ludziom prawdę: „alternatywą do stanu wojennego było przejęcie władzy przez bezpiekę i brutalna rozprawa z opozycją, mogąca łatwo doprowadzić do krwawej wojny domowej…”.
Może wtedy, gdyby Generałowi starczyło cywilnej odwagi i przestał kłamać, nie potrzebny byłby ten ostatni sądowy proces, a Generała i jego ludzi oceniono by według ich rzeczywistych motywacji i intencji. I może, gdyby jednak tamte decyzje i uczynki miały być osądzone, to nie Kiszczak, a właśnie Kania doczekałby się wyroku skazującego. Nie wspominając już nawet o Grabskim, Olszowskim, Milewskim et consortes…
Ale generałowi nie starczyło odwagi. I do historii przejdzie, jako postać żałosna.Finał?…

Tydzień temu prasa krajowa donosiła: „Polacy czekali 30 lat na wyrok, który zapadł 12 go stycznia 2012. Sąd nie tylko skazał jednego z twórców stanu wojennego, ale również rozstrzygnął jeden z najważniejszych sporów historycznych, który dzieli społeczeństwo. Stan wojenny w Polsce nielegalnie wprowadziła grupa przestępcza pod kierunkiem Wojciecha Jaruzelskiego – uznał Sąd Okręgowy w Warszawie. Sąd nie tylko skazał Kiszczaka, ale też jasno stwierdził, że wprowadzenie stanu wojennego 13 grudnia 1981 r. było efektem realizacji z góry powziętego planu, nie zaś próbą zapobieżenia interwencji z zewnątrz. – Nie ma wątpliwości, że w momencie wprowadzenia stanu wojennego nie było bezpośredniego zagrożenia interwencją ze strony wojsk Układu Warszawskiego – uzasadniała sędzia Ewa Jethon…”.
My, dla jasności możemy dodać, że w świetle licznych odtajnionych dokumentów z sowieckich, peerelowskich i „sojuszniczych” archiwów bezspornie wynika, że w 1981 roku również i Jaruzelski był tego w pełni świadomy. Obawiał się natomiast takiego obrotu sprawy, że nie wykonując polecenia Kremla straci zaufanie mocodawców i władza w Peerelu przekazana zostanie w ręce tzw. wtedy „betonów”, czyli grupy wywodzącej się z dawnych ubecko – moczarowskich kręgów, skupionej wokół Olszowskiego, Grabskiego i Milewskiego.
Dzisiejsze ekstremy, i te z lewej i te z prawej się burzą. Dla tych pierwszych jest skandalicznym, że ośmielono się oskarżyć ich patriotycznych idoli, i to o „udział w przestępczym związku” i postawić ich przed sądem. Dla tych drugich, że wyroki za tę niesłychaną zbrodnię są tak śmiesznie niskie („jak za kradzież kury”). I jedni i drudzy nie rozumieją, bądź udają niezrozumienie, że to nie o tych starców tam naprawdę chodzi. Że postawienie ich przed sądem i oskarżenie o udział w przestępczym związku zostało wymuszone przez brak innych, mieszczących się w polskim systemie prawnym możliwości oceny i obiektywnego werdyktu wprowadzenia w 1981 roku stanu wojennego. Wszelkie wcześniejsze polityczne próby dokonania takiej oceny zawiodły, gdyż pomimo upływu wielu lat temat wciąż aktywnie wykorzystywano w walkach politycznych, a znacząca część społeczeństwa – a więc potencjalnych wyborców – pozostawała i pozostaje pod wpływem kłamliwej i upartej propagandy z lat osiemdziesiątych. Tej, nazywającej decyzję Generała „mniejszym złem” – bo ratującej Polskę przed najazdem sojuszniczych hord.
Wyrok sądu okręgowego, choć nie ostateczny, bo podlegający prawu rewizji, zamyka ostatecznie sprawę. Ale czy rzeczywiście???
Od samego momentu wprowadzenia swej decyzji w życie w grudniu 81, Jaruzelski konsekwentnie i uparcie powtarzał: „stan wyższej konieczności” – jako uzasadnienie, i „mniejsze zło” – jako własną ocenę jego wprowadzenia. Propaganda tamtych czasów, wpierw ta „szeptana”, a później już quasi oficjalna, interpretowała tę jego mantrę jednoznacznie: „wprowadzenie stanu wojennego było jedyną alternatywą do sowieckiej i sojuszniczej interwencji zbrojnej”. Jaruzelski nie zaprzeczał, bo takie uzasadnienie rzeczywiście przemawiało do wyobraźni tłumów (i do dziś przemawia).
I to z tą własnie interpretacją warszawski Sąd Okręgowy rozprawił się ostatecznie. I chwała pani sędzi Ewie Jethon za takie właśnie ujęcie zagadnienia. Bo tyle tylko mógł sąd i zadanie swe wykonał. Niestety, gdy sąd sądzi, to wypada również wydać i wyrok – i sąd go wydał. Jaruzelski został wyłączony (permanentnie?) ze względu na stan zdrowia. Jego główny wówczas pomagier, „prawa ręka”, generał Kiszczak otrzymał dwa lata w zawieszeniu, a ówczesnego pierwszego sekretarza KC partii, Kanię uniewinniono, bo przeciwstawiał się pomysłowi wprowadzenia stanu wojennego.
Stan, opisany w skrócie powyżej, to jednak tragikomedia niedomówień, oszustw i pomyłek.
Zacznijmy od Kani. Rzeczywiście był „przeciw”. Ale „przeciw” byli przecież także Olszowski, Grabski, Milewski i cała ich pomoczarowska ubecka zgraja. Oni podgrzewali nastroje, judzili i prowokowali. Oni organizowali „bezczeszczenie” grobów radzieckich żołnierzy, oni zorganizowali prowokację bydgoską, oni chcieli dorwać się do władzy przy pomocy sowieckich bagnetów i utopić Solidarność we krwi, używając do tego sił „bezpieczeństwa”, ZOMO, milicji i KBW…, czyli jednostek siłowych podległych kierowanemu przez Milewskiego, a nadzorowanego przez Kanię resortu Spraw Wewnętrznych.
A Jaruzelski? – Pierwszą jego personalną decyzją po powrocie z Moskwy w lutym 81 i przejęciu funkcji premiera było dymisjonowanie Milewskiego i powołanie na funkcje ministra spraw wewnętrznych swego najbardziej zaufanego generała, szefa wywiadu wojskowego, Kiszczaka. To właśnie on miał za zadanie zneutralizować i opanować resort bezpieczeństwa. Nie do końca mu się to udało, bo opór ubeckiego aparatu był potężny – vide: masakra urządzona górnikom „Wujka” przez zomowców, liczne pobicia demonstrantów i opozycjonistów przez milicję, prowokacje bezpieki – a do takich zaliczyć należy i morderstwo księdza Popiełuszki. Ich pokazowym numerem było spektakularne pobicie działaczy Solidarności w Bydgoszczy w marcu 81. Miało ono za zadanie spowodować niekontrolowany wybuch społecznego gniewu, strajk generalny, a w wyniku zmuszenie Kremla do zastapienia Jaruzelskiego Grabskim (lub Olszowskim) i udzielenie ubecji carte blanche na siłową rozprawę z warcholącym społeczeństwem. Nie udało się jednak, sieroty po Moczarze przeliczyły się i tym razem. Wałęsa – po tajemniczej i dramatycznej rozmowie z wicepremierem Rakowskim i przy oporze znacznej części prezydium KK „S” – odwołał w ostatniej chwili strajk generalny. Nie znamy szczegółów tej jego rozmowy, ale domyślać się można, że to wtedy właśnie zapoznano Wałęsę z rzeczywistą alternatywą do rządów wojskowych.
Pozostawał jednak wciąż Kania na kluczowej pozycji pierwszego sekretarza KC. Nie na długo – już w kilka miesięcy później i on „zrezygnował” – a jego pozycję przejął Jaruzelski.
I wreszcie Kiszczak, ten skazany obecnie na dwa lata, w zawieszeniu.. – wierny współpracownik Jaruzelskiego, ściśle i uczciwie wykonujący polecenia szefa, któremu ufał. Nigdy jednak do końca nie dający rady opanować żywiołu ubeckiego w podległym sobie, ale wrogim w stosunku do szefa, resorcie.
Posłowie:
Znając fakty, trudno nie zgodzić się z Jaruzelskim, że działał w „stanie wyższej konieczności” i że jego decyzja wprowadzenia stanu wojennego była wyborem „mniejszego zła”. Tyle tylko, że generał wpadł w, przez siebie samego i przez jego propagandzistów zastawioną, pułapkę. Najpierw – dając delikatnie do zrozumienia, a później potwierdzając to otwarcie, że alternatywą była sowiecka wojskowa interwencja. Może i było to skuteczne wtedy – strach przed „kacapami” był paraliżujący. Ale minęły lata, „ruskie” się wycofały, Związek się rozwiązał – czas więc było powiedzieć ludziom prawdę: „alternatywą do stanu wojennego było przejęcie władzy przez bezpiekę i brutalna rozprawa z opozycją, mogąca łatwo doprowadzić do krwawej wojny domowej…”.
Może wtedy, gdyby Generałowi starczyło cywilnej odwagi i przestał kłamać, nie potrzebny byłby ten ostatni sądowy proces, a Generała i jego ludzi oceniono by według ich rzeczywistych motywacji i intencji. I może, gdyby jednak tamte decyzje i uczynki miały być osądzone, to nie Kiszczak, a właśnie Kania doczekałby się wyroku skazującego. Nie wspominając już nawet o Grabskim, Olszowskim, Milewskim et consortes…
Ale generałowi nie starczyło odwagi. I do historii przejdzie, jako postać żałosna.

Comments

  1. Wendrychowicz says

    Pamiętam tamte czasy, ale nie na tyle dobrze, żeby odpowiedzialnie ustosunkować się do informacji/tez zawartych w tym tekście. Wiem natomiast, że nie ma jednej prawdy. Skoro nawet dawni czołowi dysydenci tak bardzo się różnią w ocenie okoliczności/przesłanek wprowadzenia stanu wojennego,to trudno oczekiwać od Jaruzeslskiego, żeby teraz potępił własne niegdysiejsze decyzje. Nie można też ignorować faktu, że nadal połowa Polaków uważa stan wojenny za wybór mniejszego zła. Do oceny tamtych czasów sąd karny jest – według mojej opinii – mało przydatny. Już bardziej Trybunał Stanu. Chociaż w nowej Polsce poskomuniści(czytaj SLD) rządzili tylko jedną kadencję, to formacje postsolidarnościowe też nie mogły, nie chciały (?) zabierać się za osądzanie niegdysiejszych decydentów. Może dlatego, że “umoczonych” było znacznie, znacznie więcej, niż Jaruzelski + Kiszczak + Kania + parenaście innych osób. Może owych “umoczonych” było kilkansście milionów? A może większość Polaków? A może Kościół Katolicki też na sporo za uszami?
    Czy zatem sądzenie/ściganie/dochodzenie… do oporu, do bólu ma społeczny sens?

  2. Staszek Smuga-Otto says

    W języku angielskim jest takie wygodne powiedzonko: „with all due respect” (co w polskim wolnym tłumaczeniu brzmi: „z całym należnym szacunkiem”). Po takim stwierdzeniu w stosunku do adwersarza lub adwersarzy można już sobie pozwolić na wiele.
    Otóż, with all due respect… w stosunku do większości mych rodaków z nad Wisły (wliczając w to i „dawnych czołowych dysydentów”), to wciąż, po ponad trzydziestu latach, po przewalających się politycznych epokach i setkach odtajnionych z archiwów dokumentów nie mają oni nadal zielonego pojęcia o tym, co wtedy, w początku dekady lat osiemdziesiątych się wydarzyło; i dlaczego. Choć to „coś” miało tak dramatycznie znaczący wpływ na losy kraju i także na ich dalsze losy.
    Totalna propaganda lat osiemdziesiątych zastygła w ich głowach na beton. A żadne fakty czy interpretacje skruszyć go nie są w stanie. Uparcie, od lat, przez generała bełkotana mantra jeszcze ten stan wspomaga.
    A teraz komentarz do wypowiedzi Gościa na mym blogu:
    Szanowny Bloggersie AW: serdecznie dziękuję za Twą wypowiedź. Już sama forma pytania, które zadałeś, „…Czy zatem sądzenie/ściganie/dochodzenie… do oporu, do bólu ma społeczny sens?…” sugeruje odpowiedź: „nie, oczywiscie że nie ma sensu!”. Ale przecież to nie forma winna przesądzać treść odpowiedzi na tak ważne pytania. Zgadzam się z Tobą, że sąd karny nie jest najwłaściwszym miejscem do rozważania takich problemów. Trybunał Konstytucyjny, specjalna komisja sejmowa? byłyby znacznie odpowiedniejszym forum. Ale to, ze względów politycznych, było niemożliwością. Pozostał więc tylko sąd.
    I, podkreslam to po raz wtóry zdecydowanie, nie o „zemstę”, tortury i skazywanie staruszków tu biega. Lecz o dojście w pobliże prawdy historycznej, dotyczącej tego wciąż ważnego fragmentu historii ojczystej. Nie oczekiwałbym też od Jaruzelskiego, by potępił swą decyzję „wypowiedzenia wojny”. Mógłbym tylko oczekiwać, by zdecydował się wreszcie, przy fiasku dotychczasowej swej argumentacji, podać prawdziwe motywacje i powody. One mogłyby lepiej tłumaczyć tamten czas i jego ówczesne decyzje. Miałby może szansę odzyskać twarz… ale to już nie mój, a jego problem.

  3. Drogi Panie Redaktorze!

    Zastanawiam sie, czy wolno nam wprowadzac hierarchie zla, czy wolno nam kwantyfikowac zlo i czy wolno nam mowic ze mniejsze zlo staje sie poniekad “dobrem”. Jest to rozumowanie bledne, prowadzi ono do relatywizacji zla, co moze w efekcie sprowadzic nas na manowce nihilizmu. Nauka filozofii, moralnosci, etyki daje jednoznaczna odpowiedz. Jesli poczytamy wielkich filozofow, myslicieli, chociazby Spinoze, Tatarkiewicza,nawet teologow, jak sw Augustyn, Sw Tomasz, Sw Anzelm, to okaze sie ze wszyscy z nich stoja na stanowisku moralnego absolutaryzmu.

    Dlatego wydaje mi sie ze argumanty, iz wprowadzenie stanu wojennego bylo “mniejszym zlem” niz inne rozwiazania jest pryncypialnie bledne.

    A moze bylo wlasnie odwrotnie? Moze wprowadzenie stanu wojennego bylo najgorszym rozwiazaniem, moze inne alternatywne rozwiazania okazalyby sie lepszymi z punktu widzenia historii, zmian politycznych, zmian spolecznych, zmian ekonomicznych?
    Moze gdyby nie stan wojenny, to Polska wkroczylaby o cale 10 lat szybciej na droge demokracji i droge przemian rynkowych, moze to straszne zapoznienie cywilizacyjne udaloby sie, chocby nawet i czesciowo, zredukowac i zmniejszyc a jedna dekade?

    Sa to oczywiscie pytania czysto hipotetyczne, pytania na ktore nie ma odpowiedzi i jednoznacznej odpowiedzi nigdy nie bedzie, nawet jak wszystkie dokumenty z owych czasow beda odtajnione.

  4. Drogi Redaktorze;

    Zdaje sobie dobrze sprawe ze argument “mniejszego zla” jest uzywany, powiedzialbym nawet “naduzywany”, poprzez Jaruzelskiego w jego licznych wywiadach i wypowiedziach publicznych.
    Nie wolno nam przy tym zapominac ze podobny argument byl stosowany przez licznych zbrodniarzy znanych historii. Jednym z lepiej znanych przykladow tej samej linii obrony jest Rudolf Hoess, I-szy komendant obozu zaglady w Auschwitz (nie mylic z Hessem, ktory uciekl do Anglii), ktory staral sie usprawiedliwc swoje zbrodnie uzywajac argumnetu mniejszego zla.

  5. Staszek Smuga-Otto says

    Drogi mike3ski, dzięki przenajserdeczniejsze za ciekawe i inspirujące wpisy. Ciekawe – bo atakujące temat z nieco innej perspektywy. Inspirujące – bo podnoszące nasze dywagacje na poziom dysputy semantyczno – filozoficznej.
    Chcę jednak sprecyzować: moja intencja, jako inicjatora tematu na blogu była znacznie skromniejsza. Napisałem wszak, że chciałbym umożliwic dojście w pobliże prawdy historycznej. Nawet nie do samej ostatecznej, absolutnej prawdy – bo wątpię, czy takowa istnieje, lecz jedynie w jej pobliże. Ten fragment historii ojczystej, jak zresztą i poprzedzające go okresy, jest wciąż gruntownie zakłamany. I takim kłamliwym go przyjmują nawet i ci, co z Jaruzelem, ubecją, komuną nie sympatyzują. Można, oczywiście, zastanawiać się nad istotą „mniejszego zła”; można zastanawiać się, czy relatywizacja zła ma sens; czy istnieje absolutne zło i absolutne dobro. To wszystko można, gdy ma się ku temu predyspozycje.
    Myślę jednak, że zanim zagłębimy się w te rozważania i spróbujemy stosować wnioski do oceny postaw i decyzji ówczesnych „właścicieli peerelu”, warto „zbliżyć się do prawdy”, czyli zrozumieć, w co się wtedy- ponad 30 lat temu – grało i kto, i jak grał.
    Piszesz , Mr.mike3ski, że: „Moze gdyby nie stan wojenny, to Polska wkroczylaby o całe 10 lat szybciej na droge demokracji i droge przemian rynkowych, moze to straszne zapoznienie cywilizacyjne udaloby sie, chocby nawet i czesciowo, zredukowac i zmniejszyc o jedna dekade?”
    Może… choć to, według mnie, wielce nieprawdopodobny scenariusz. Bo w ówczesnej Polsce, od lat, rywalizowały ze sobą o władzę dwie frakcje: moczarowscy, a później post-moczarowscy ubecy i – najpierw – zbiurokratyzowani ortodoksi gomułkowscy, a później, sterowani przez Kreml jaruzelscy wojskowi. Jaruzelski nie podejmował decyzji strategicznych – on jedynie był „genialnym” taktykiem wcielającym w życie dyspozycje Moskwy. W 1970 wypromował Gierka i zabezpieczył wojskowo pucz na szczycie. W 1980 usunął Gierka i wypromował Kanię. W rok później usunął Kanię i sam zajął wszystkie kluczowe pozycje (z wyjątkiem pozycji prymasa – bo Glemp był spolegliwy, więc niegroźny). Wreszcie, w 1989 usiadł – a właściwie posadził swą prawą ręke, Kiszczaka – przy Okrągłym Stole. A jak mógł to wszystko osiągnąć?… Poprzez pełne poparcie i zaufanie Moskwy i kontrolę nad wojskiem.
    Kto pamięta ostatnie miesiące „festiwalu Solidarności” musi przyznać, że było coraz to goręcej. Że KK „S” traciła coraz to bardziej kontrolę nad rozlewającą się po kraju falą strajków. Że mnożyły się prowokacje. Dopiero później, po latach dowiedzieliśmy się, że bardzo wiele z tych ekstremalnych wydarzeń działo się za sprawą ubeckich prowokatorów, podgrzewających nastroje.
    Nie chcę oceniać winowajców stanu wojennego. Ani w kategoriach absolutnych, ani relatywnych. Chciałbym tylko, by ci nieliczni, co to im jeszcze tamte czasy i wydarzenia nie obojętne, zbliżyli się do prawdy. By skruszyć propagandowy beton lat osiemdziesiątych. By zrozumieli wreszcie, że te legendarne „kacapy”, którymi nas tak straszono – były wśród nas.
    Bo bełkot starców – generałów na salach sądowych im tego nie ułatwia.

Speak Your Mind

*

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.