Na wakacje… powtórka z pamięci

Autor: Staszek Smuga-Otto

W nawale rocznic – bo to i 40 ta rocznica powstania TKP  i 22-ga rocznica wygranych przez Solidarność wyborów do Sejmu, co obwieściło koniec komunizmu w Polsce, i – dopiero co – Smoleńsk, itd.,  umknęła by naszej uwadze jeszcze jedna: rocznica Czerwca. Kojarzonego do tej pory wyłącznie z poznańskim protestem 1956, o którym, choć to on przecież ruszył lawinę, prawie nikt już też nie pamięta.

A to właśnie 44 lata mijają od jeszcze innego Czerwca, tego z 1967 roku. Czerwca mało znanego, choć brzemiennego w skutki. Bo to wtedy właśnie „narodził” się owiany sławą (dobrą, ale i złą) „Marzec 68”. O tym Marcu napisano sterty ksiąg, wspomnień, analiż, paszkwilów. Pewnie iluś tam magistrów, doktorów i profesorów porobiło swe prace w temacie. Całe pokolenie;  i to, co ciągle w Kraju, i to – od 43ch lat za granicami – dumnie zwie się wciąż „pokoleniem Marca”.

Więc gdzie i z czym można by się tam jeszcze wcisnąć, by nie powtarzać, nie powielać  i… nie zanudzać?

Ale że i ja tam wtedy byłem i – co prawda nie miód, ale – „ J-23 patykiem pisanego” piłem (dla nie pamiętających realiów tamtych czasów było to najpopularniejsze krajowe „wino marki wino” – czyli jabcok za 23 złote z estetyczną etykietką patykiem pisaną),  i… sporo widziałem ,  zapamietałem. Więc posłuchajcie:

„Marzec  68”  zaczął się … 19go czerwca,  roku poprzedzającego,  od słynnej, transmitowanej przez TV, ale rzadko potem wspominanej narady aktywu partyjnego w najwiekszej hali  widowiskowej stolicy, Sali Kongresowej Pałacu Kultury. To wtedy i tam  ówczesny przywódca partii i narodu, towarzysz Wiesław, wygłosil swe pierwsze, antyizraelskie i antysyjonistyczne (czyt. antysemickie) przemówienie . To tam oskarżył obywateli polskich żydowskiego pochodzenia o tworzenie „V kolumny”  (ten fragment jego przemówienia został usunięty w wersjii drukowanej przez Trybunę Ludu nastepnego dnia). Przemówieniem tym dał hasło do walki wewnętrznej, do tępienia wroga. Padło ono na podatny grunt. Podchwycił je natychmiast ówczesny minister spraw wewnetrznych, przywódca tzw. „partyzantów”, Mieczysław Moczar. Rozpoczęły się czystki. W partii, administracji państwowej, wojsku, nauce. Dla nie pamiętających zbyt dobrze, lub zupełnie tamtych czasów, postaram się pokrótce scharakteryzować trzy, konkurujące ze sobą o władzę w partii i państwie frakcje.

Pierwsza – to Gomułka, Kliszko i Strzelecki plus grupa nieznacznie młodszych partyjnych administratorów. To oni byli wtedy, 12 już lat, u władzy. W skrócie – ortodoksi  komunistyczni.

Druga – nieco młodsi, ambitni, skupieni wokół postaci Mieczysława Moczara . Była to mieszanka dawniejszego UB, późniejszego SB  i … popierających ich ZBOWiD owców, czyli skaptowanych przez Moczara dawnych kombatantów różnej maści i konspiracyjnego rodowodu.  To od nich nazwano grupę moczarowską „partyzantami”. Rdzeń tej frakcji stanowili ubeccy nacjonaliści i antysemici.

I wreszcie trzecia, regionalna i dopiero wschodząca grupa partyjno – administracyjnych działaczy ze Śląska, tzw.” grupa katowicka”  skupiona wokół postaci wojewódzkiego  sekretarza partii – Edwarda Gierka. Pragmatycy.

Grupa druga, „partyzanci”, celowała potem przez następne lat kilkadziesiąt w szerzeniu ksenofobicznego nacjonalizmu  i antysemickiej propagandy. To z nich narodziło się w kilkanście lat później niesławne „Stowarzyszenie Patriotyczne Grunwald”, to oni byli tymi „twardogłowymi betonami partyjnymi” w latach 80tych (przewodził im już wówczas nie sam Moczar, ale jego wierny uczeń, Stefan Olszowski). Egzystują do dzisiaj, już na szczęście na peryferiach społeczeństwa, tworząc różne marginalne ugrupowania „patriotyczne”  walczące o „Polskę (tylko) dla Polaków”. A do zestawu ich haseł antysemickich doszly w ostatnich czasach hasła homofobiczne.

Ale to nie znaczy, że i pierwsza grupa „ortodoksów” od antysemickiej propagandy i prześladowań była wolna. Gdzieś tam, między tymi dwiema pierwszymi grupami żąglował Szef Sztabu Generalnego, a niebawem  już Ministrem Obrony Narodowej mianowany, generał Jaruzelski. To on patronował w tym czasie w wojsku przeprowadzaniu antysemickich czystek.

Powróćmy do tematu. I rzućmy okiem, co działo się w świecie – bo, choć Bliski Wschód nie tak znów blisko Polski, to miało to związek bezpośredni z polskimi wydarzeniami. Otóż wiosną 1967 roku trzy państwa arabskie, Egipt, Syria i Jordania postanowiły – jak się później okazało, za namową Związku Radzieckiego i przy jego wydatnej pomocy wywiadowczej i sprzętowej – rozwiązać ostatecznie problem istnienia na terenie Palestyny państwa żydowskiego poprzez jego wyeliminowanie i starcie z mapy świata. Podciągnęły swe armie – wzmocnione przez oddziały z Iraku, Kuwejtu, Arabii Saudyjskiej i Sudanu – pod izraelskie granice, otaczając Izrael z trzech stron.  Rankiem 5 czerwca artyleria egipska ostrzelała izraelskie osiedla, położone wzdłuż granicy Strefy Gazy.  Wydawało się, że akcja nie może się nie powieść,  bo zdecydowana przewaga militarna była po stronie Arabów. Stało się jednak inaczej. Wojna trwała tylko 6 dni (stąd jej późniejsza nazwa) i skończyła się totalną klęską agresorów i kompromitacją Sowietów. Półwysep Synaj (Egipt), Wzgórza Golan (Syria) i Zachodni Brzeg Jordanu (Jordania) dostały się pod okupację Izraela. To rozwścieczyło Sowietów i dostarczyło świetnego paliwa politycznego do rozgrywek w państwach satelickich. Stąd to, wspomniane przeze mnie na wstępie, dziwaczne i szokujące wystąpienie Gomułki w czerwcu 1967 w Sali Kongresowej.  Walczące o władzę w Polsce frakcje partyjne postanowiły grać na uczuciach Wielkiego Brata i prześcigały się nie tylko we wzajemnych oskarżaniach i opluwaniu, ale i w umizgach skierowanych na Wschód. „Walka z syjonizmem” była sztandarem przewodnim, a w kraju, gdzie Żydów już prawie wogóle nie było, a ci nieliczni ocaleni z Zagłady i ich rodziny dawno się już zasymilowali, rozpoczęły się poszukiwania i polowania na Żydów. Hasła typu: „Żydzi do Izraela!”, „Piąta kolumna!”, „Syjoniści do Syjamu!” (sic!) – pojawiały się masowo na wiecach, organizowanych przez obie frakcje. Uzyskiwały one poparcie w kontrolowanej przez władzę prasie. Jednym z bardziej aktywnych  w prasie moczarowców – tropicieli  był ówczesny członek zespołu redakcyjnego pisma „Stolica” – znany w dziesięć lat później z aktywności opozycyjnej, redaktor Moczulski. Ale było ich wtedy wielu. Hasła znajdowały  (i wciąż jeszcze, po wielu latach znajdują) chętnych i gorliwych wyznawców.

Rok 1967 był również rokiem rocznicowym w całym sowieckim bloku.  50 ta rocznica Wielkiej Socjalistycznej  Rewolucji Październikowej. Uroczystości, wiece, obchody, akademie, odznaczenia. Świat artystyczny stolicy też postanowił nie pozostać z tyłu i dodać swoją rocznicową „cegiełkę”. „Dziady”!!!

Bezpośrednią przyczyną wybuchu studenckich protestów w 1968 roku było zdjęcie z afisza w Teatrze Narodowym wyreżyserowanych przez Kazimierza Dejmka “Dziadów”. Spektakl ten został specjalnie przygotowany dla uczczenia  rocznicy rewolucji  . Premiera w Teatrze Narodowym w Warszawie odbyła się  25 listopada 1967 roku. Historyk Jerzy Eisler utrzymuje w swojej książce “Marzec 1968”, że dejmkowską inscenizację “Dziadów” od samego początku postanowili wykorzystać do swoich celów “partyzanci Moczara”. To właśnie z tą grupą Eisler wiąże podgrzewanie nastroju na przedstawieniach.

Udało się odegrać łącznie dziesięć przedstawień. Jeszcze na krótko przed brzemienną w skutki decyzją władz zdjęcia spektaklu z afisza, przedstawienie w Narodowym obejrzała delegacja pisarzy i dramaturgów Związku Radzieckiego, którzy bardzo pozytywnie go ocenili. Ich zdaniem było to “wielkie i genialne widowisko” (taka opinia ukazała się w moskiewskiej „Prawdzie”). Zdanie to nie przekonało jednak warszawskich władz. Pomimo pozytywnych początkowo recenzji działaczy partyjnych, zaczęły docierać od służb bezpieczeństwa sygnały, że fragmenty spektaklu mają bardzo dwuznaczną wymowę, a   spektakl uznano za  antyradziecki. Dejmek został wezwany do KC PZPR, gdzie zażądano od niego wprowadzenia zmian i ograniczenia liczby wystawień sztuki do jednego razu w miesiącu. W odpowiedzi Dejmek złożył rezygnacje ze stanowiska dyrektora Sceny Narodowej, która nie została jednak przyjęta.

Po Warszawie krążyły plotki, że zdjęcie “Dziadów” z afisza nastąpiło wskutek interwencji radzieckiego ambasadora Awierkija Aristowa. Brak było jednak na to jakichkolwiek dowodów, a inne plotki mówiły, że ambasadorowi decyzja polskich władz nie podobała się i groził nawet publicznym zdementowaniem tej opinii.

Ostatni spektakl “Dziadów” odbył się 30 stycznia 1968. Faktu decyzji cenzury ani daty ostatniego spektaklu, wbrew utartym praktykom i zwyczajom, władze nie ukrywały tym razem przed społeczeństwem stolicy.

Tego wieczoru swoje niezadowolenie z decyzji władz demonstrowali obecni na widowni studenci. Po zakończeniu przedstawienia studenci skandowali m.in.: “niepodległość bez cenzury” i “Dejmek, Dejmek”. Przeszli też pod pomnik Mickiewicza na Krakowskim Przedmieściu, by złożyć  kwiaty, a następnie zostali spałowani i rozpędzeni przez milicję. Część studentów została zatrzymana i wymierzono im wysokie kary pieniężne. Niektórych bezprawnie (bo nie decyzją uczelni, a ministerstwa) relegowano z uczelni. 8 marca 1968 r. grupa studentów Uniwersytetu Warszawskiego zwołała kilkutysięczny wiec w obronie szykanowanych i relegowanych z uczelni kolegów. Protestowano także przeciwko zdjęciu z afisza “Dziadów”. Studenci zostali brutalnie rozpędzeni przez milicję i ORMO. Inicjatorami studenckich protestów była tzw. grupa „komandosów”, której jednym z głównych animatorów był relegowany  właśnie z uniwersytetu Adam Michnik.

11 marca 1968 r. spod bramy Uniwersytetu Warszawskiego wyruszyła kilkutysięczna manifestacja studentów. Przy biernej obecności znacznych sił milicji, pochód dotarł pod gmach Komitetu Centralnego PZPR na Nowym Świecie. Dopiero tam milicja rozpędziła manifestantów używając armatek wodnych i granatów z gazem łzawiącym. Była to jedyna – jak do tamtego czasu – w dziejach PRL antyrządowa demonstracja, która rozegrała się bezpośrednio pod oknami siedziby najwyższych władz partii.

Powszechnie uważa się, że interwencję milicji opóźniono celowo na polecenie generała Moczara. Minister spraw wewnętrznych chciał, aby Gomułka i jego aparatczycy naocznie przekonali się, jakim zagrożeniem dla władzy mogą być “wichrzyciele podburzający młodzież” (być może chciał im też pokazać, że jego władza wspiera się na siłach MSW).

Polityczna rozgrywka w łonie ubecko – partyjnej elity z okresu czerwiec 67 – marzec 68 jest jednym z bardziej niejasnych wydarzeń współczesnej historii Polski. Według pewnych opinii Marzec 68 był starannie przygotowanym zamachem stanu. Moczar miał rzekomo wykorzystać lub nawet sprowokować bunt studentów, aby zająć miejsce Władysława Gomułki.

Jak wiemy, nie udało się. Wynikiem była reanimacja antysemityzmu w części społeczeństwa, liczna emigracja na Zachód (ale prawie nigdy do Izraela), dalsze zaostrzanie się konfliktu w łonie komunistycznej wladzy. Wreszcie… grudniowe bunty społeczeństwa na Wybrzeżu, masakra stoczniowców i upadek Gomulki. Ale, „gdzie się dwóch bije, tam trzeci korzysta”.  W grudniu 1970 władzę w PRL objęła frakcja trzecia, gierkowskich „pragmatyków”.

Posłowie:

Minęły prawie 44 lata. Tamte czasy, owiane legędą studenckiego buntu w totalitarnym  kraju,  stały się już historią, pamiętaną przyez niewielu. Bo tyle się, w międzyczasie, wydarzyło.

Kilka dni temu spotkałem naszego starego znajomego (Waszego też) i rozmowa jakoś zeszła na wspomnienia tamtych, gorących miesięcy. Mój rozmówca przypomniał sobie, że wtedy, jako student pierwszego roku filozofii Uniwersytetu Warszawskiego i czynnie kontestujący „komandos”, uczestniczył w słynnym, marcowym wiecu na uniwersytecie. Tym, gdzie to „zdrowe ideologicznie szeregi proletariatu, prosto od warsztatu gdzie w codziennym trudzie wykuwali socjalizm, uzbrojone w pały, przegoniły studenckich, syjonistycznych wichrzycieli…”. Otóż, jak zapamietał mój interlokutor, był tam oddział mundurowej milicji, ORMOwców rzeczywiście dowieziono autobusami na dziedziniec uniwersytetu, ale zachowywali się oni dosyć biernie. Było kilku  „harcowników „ po obu stronach, trochę szarpania, przepychania, ale zmasowanego pałowania jednak nie. W końcu dowodzący oddziałem umundurowanej milicji oficer rozkazał przez megafon rozejscie się protestantów, i ci, w większości usłuchali apelu. Gdy już opuszczali teren uniwersytetu zauważyli stojących z boku, w równych odstępach, dziwnie podobnych do siebie cywili. W pewnym momencie, stojący pierwszy w tym szeregu „cywil” sięgnął do rękawa i zamaszyście wydobył z niego pałę. Na ten znak wszyscy inni zrobili to samo… i zaczęło się bicie.

Czy potrzebne jakiekolwiek dalsze komentarze?…

Wszystkim moim czytelnikom życzę pogodnych, miłych wakacji! W nawale rocznic – bo to i 40 ta rocznica powstania TKP  i 22-ga rocznica wygranych przez Solidarność wyborów do Sejmu, co obwieściło koniec komunizmu w Polsce, i – dopiero co – Smoleńsk, itd.,  umknęła by naszej uwadze jeszcze jedna: rocznica Czerwca. Kojarzonego do tej pory wyłącznie z poznańskim protestem 1956, o którym, choć to on przecież ruszył lawinę, prawie nikt już też nie pamięta.

A to właśnie 44 lata mijają od jeszcze innego Czerwca, tego z 1967 roku. Czerwca mało znanego, choć brzemiennego w skutki. Bo to wtedy właśnie „narodził” się owiany sławą (dobrą, ale i złą) „Marzec 68”. O tym Marcu napisano sterty ksiąg, wspomnień, analiż, paszkwilów. Pewnie iluś tam magistrów, doktorów i profesorów porobiło swe prace w temacie. Całe pokolenie;  i to, co ciągle w Kraju, i to – od 43ch lat za granicami – dumnie zwie się wciąż „pokoleniem Marca”.

Więc gdzie i z czym można by się tam jeszcze wcisnąć, by nie powtarzać, nie powielać  i… nie zanudzać?

Ale że i ja tam wtedy byłem i – co prawda nie miód, ale – „ J-23 patykiem pisanego” piłem (dla nie pamiętających realiów tamtych czasów było to najpopularniejsze krajowe „wino marki wino” – czyli jabcok za 23 złote z estetyczną etykietką patykiem pisaną),  i… sporo widziałem ,  zapamietałem. Więc posłuchajcie:

„Marzec  68”  zaczął się … 19go czerwca,  roku poprzedzającego,  od słynnej, transmitowanej przez TV, ale rzadko potem wspominanej narady aktywu partyjnego w najwiekszej hali  widowiskowej stolicy, Sali Kongresowej Pałacu Kultury. To wtedy i tam  ówczesny przywódca partii i narodu, towarzysz Wiesław, wygłosil swe pierwsze, antyizraelskie i antysyjonistyczne (czyt. antysemickie) przemówienie . To tam oskarżył obywateli polskich żydowskiego pochodzenia o tworzenie „V kolumny”  (ten fragment jego przemówienia został usunięty w wersjii drukowanej przez Trybunę Ludu nastepnego dnia). Przemówieniem tym dał hasło do walki wewnętrznej, do tępienia wroga. Padło ono na podatny grunt. Podchwycił je natychmiast ówczesny minister spraw wewnetrznych, przywódca tzw. „partyzantów”, Mieczysław Moczar. Rozpoczęły się czystki. W partii, administracji państwowej, wojsku, nauce. Dla nie pamiętających zbyt dobrze, lub zupełnie tamtych czasów, postaram się pokrótce scharakteryzować trzy, konkurujące ze sobą o władzę w partii i państwie frakcje.

Pierwsza – to Gomułka, Kliszko i Strzelecki plus grupa nieznacznie młodszych partyjnych administratorów. To oni byli wtedy, 12 już lat, u władzy. W skrócie – ortodoksi  komunistyczni.

Druga – nieco młodsi, ambitni, skupieni wokół postaci Mieczysława Moczara . Była to mieszanka dawniejszego UB, późniejszego SB  i … popierających ich ZBOWiD owców, czyli skaptowanych przez Moczara dawnych kombatantów różnej maści i konspiracyjnego rodowodu.  To od nich nazwano grupę moczarowską „partyzantami”. Rdzeń tej frakcji stanowili ubeccy nacjonaliści i antysemici.

I wreszcie trzecia, regionalna i dopiero wschodząca grupa partyjno – administracyjnych działaczy ze Śląska, tzw.” grupa katowicka”  skupiona wokół postaci wojewódzkiego  sekretarza partii – Edwarda Gierka. Pragmatycy.

Grupa druga, „partyzanci”, celowała potem przez następne lat kilkadziesiąt w szerzeniu ksenofobicznego nacjonalizmu  i antysemickiej propagandy. To z nich narodziło się w kilkanście lat później niesławne „Stowarzyszenie Patriotyczne Grunwald”, to oni byli tymi „twardogłowymi betonami partyjnymi” w latach 80tych (przewodził im już wówczas nie sam Moczar, ale jego wierny uczeń, Stefan Olszowski). Egzystują do dzisiaj, już na szczęście na peryferiach społeczeństwa, tworząc różne marginalne ugrupowania „patriotyczne”  walczące o „Polskę (tylko) dla Polaków”. A do zestawu ich haseł antysemickich doszly w ostatnich czasach hasła homofobiczne.

Ale to nie znaczy, że i pierwsza grupa „ortodoksów” od antysemickiej propagandy i prześladowań była wolna. Gdzieś tam, między tymi dwiema pierwszymi grupami żąglował Szef Sztabu Generalnego, a niebawem  już Ministrem Obrony Narodowej mianowany, generał Jaruzelski. To on patronował w tym czasie w wojsku przeprowadzaniu antysemickich czystek.

Powróćmy do tematu. I rzućmy okiem, co działo się w świecie – bo, choć Bliski Wschód nie tak znów blisko Polski, to miało to związek bezpośredni z polskimi wydarzeniami. Otóż wiosną 1967 roku trzy państwa arabskie, Egipt, Syria i Jordania postanowiły – jak się później okazało, za namową Związku Radzieckiego i przy jego wydatnej pomocy wywiadowczej i sprzętowej – rozwiązać ostatecznie problem istnienia na terenie Palestyny państwa żydowskiego poprzez jego wyeliminowanie i starcie z mapy świata. Podciągnęły swe armie – wzmocnione przez oddziały z Iraku, Kuwejtu, Arabii Saudyjskiej i Sudanu – pod izraelskie granice, otaczając Izrael z trzech stron.  Rankiem 5 czerwca artyleria egipska ostrzelała izraelskie osiedla, położone wzdłuż granicy Strefy Gazy.  Wydawało się, że akcja nie może się nie powieść,  bo zdecydowana przewaga militarna była po stronie Arabów. Stało się jednak inaczej. Wojna trwała tylko 6 dni (stąd jej późniejsza nazwa) i skończyła się totalną klęską agresorów i kompromitacją Sowietów. Półwysep Synaj (Egipt), Wzgórza Golan (Syria) i Zachodni Brzeg Jordanu (Jordania) dostały się pod okupację Izraela. To rozwścieczyło Sowietów i dostarczyło świetnego paliwa politycznego do rozgrywek w państwach satelickich. Stąd to, wspomniane przeze mnie na wstępie, dziwaczne i szokujące wystąpienie Gomułki w czerwcu 1967 w Sali Kongresowej.  Walczące o władzę w Polsce frakcje partyjne postanowiły grać na uczuciach Wielkiego Brata i prześcigały się nie tylko we wzajemnych oskarżaniach i opluwaniu, ale i w umizgach skierowanych na Wschód. „Walka z syjonizmem” była sztandarem przewodnim, a w kraju, gdzie Żydów już prawie wogóle nie było, a ci nieliczni ocaleni z Zagłady i ich rodziny dawno się już zasymilowali, rozpoczęły się poszukiwania i polowania na Żydów. Hasła typu: „Żydzi do Izraela!”, „Piąta kolumna!”, „Syjoniści do Syjamu!” (sic!) – pojawiały się masowo na wiecach, organizowanych przez obie frakcje. Uzyskiwały one poparcie w kontrolowanej przez władzę prasie. Jednym z bardziej aktywnych  w prasie moczarowców – tropicieli  był ówczesny członek zespołu redakcyjnego pisma „Stolica” – znany w dziesięć lat później z aktywności opozycyjnej, redaktor Moczulski. Ale było ich wtedy wielu. Hasła znajdowały  (i wciąż jeszcze, po wielu latach znajdują) chętnych i gorliwych wyznawców.

Rok 1967 był również rokiem rocznicowym w całym sowieckim bloku.  50 ta rocznica Wielkiej Socjalistycznej  Rewolucji Październikowej. Uroczystości, wiece, obchody, akademie, odznaczenia. Świat artystyczny stolicy też postanowił nie pozostać z tyłu i dodać swoją rocznicową „cegiełkę”. „Dziady”!!!

Bezpośrednią przyczyną wybuchu studenckich protestów w 1968 roku było zdjęcie z afisza w Teatrze Narodowym wyreżyserowanych przez Kazimierza Dejmka “Dziadów”. Spektakl ten został specjalnie przygotowany dla uczczenia  rocznicy rewolucji  . Premiera w Teatrze Narodowym w Warszawie odbyła się  25 listopada 1967 roku. Historyk Jerzy Eisler utrzymuje w swojej książce “Marzec 1968”, że dejmkowską inscenizację “Dziadów” od samego początku postanowili wykorzystać do swoich celów “partyzanci Moczara”. To właśnie z tą grupą Eisler wiąże podgrzewanie nastroju na przedstawieniach.

Udało się odegrać łącznie dziesięć przedstawień. Jeszcze na krótko przed brzemienną w skutki decyzją władz zdjęcia spektaklu z afisza, przedstawienie w Narodowym obejrzała delegacja pisarzy i dramaturgów Związku Radzieckiego, którzy bardzo pozytywnie go ocenili. Ich zdaniem było to “wielkie i genialne widowisko” (taka opinia ukazała się w moskiewskiej „Prawdzie”). Zdanie to nie przekonało jednak warszawskich władz. Pomimo pozytywnych początkowo recenzji działaczy partyjnych, zaczęły docierać od służb bezpieczeństwa sygnały, że fragmenty spektaklu mają bardzo dwuznaczną wymowę, a   spektakl uznano za  antyradziecki. Dejmek został wezwany do KC PZPR, gdzie zażądano od niego wprowadzenia zmian i ograniczenia liczby wystawień sztuki do jednego razu w miesiącu. W odpowiedzi Dejmek złożył rezygnacje ze stanowiska dyrektora Sceny Narodowej, która nie została jednak przyjęta.

Po Warszawie krążyły plotki, że zdjęcie “Dziadów” z afisza nastąpiło wskutek interwencji radzieckiego ambasadora Awierkija Aristowa. Brak było jednak na to jakichkolwiek dowodów, a inne plotki mówiły, że ambasadorowi decyzja polskich władz nie podobała się i groził nawet publicznym zdementowaniem tej opinii.

Ostatni spektakl “Dziadów” odbył się 30 stycznia 1968. Faktu decyzji cenzury ani daty ostatniego spektaklu, wbrew utartym praktykom i zwyczajom, władze nie ukrywały tym razem przed społeczeństwem stolicy.

Tego wieczoru swoje niezadowolenie z decyzji władz demonstrowali obecni na widowni studenci. Po zakończeniu przedstawienia studenci skandowali m.in.: “niepodległość bez cenzury” i “Dejmek, Dejmek”. Przeszli też pod pomnik Mickiewicza na Krakowskim Przedmieściu, by złożyć  kwiaty, a następnie zostali spałowani i rozpędzeni przez milicję. Część studentów została zatrzymana i wymierzono im wysokie kary pieniężne. Niektórych bezprawnie (bo nie decyzją uczelni, a ministerstwa) relegowano z uczelni. 8 marca 1968 r. grupa studentów Uniwersytetu Warszawskiego zwołała kilkutysięczny wiec w obronie szykanowanych i relegowanych z uczelni kolegów. Protestowano także przeciwko zdjęciu z afisza “Dziadów”. Studenci zostali brutalnie rozpędzeni przez milicję i ORMO. Inicjatorami studenckich protestów była tzw. grupa „komandosów”, której jednym z głównych animatorów był relegowany  właśnie z uniwersytetu Adam Michnik.

11 marca 1968 r. spod bramy Uniwersytetu Warszawskiego wyruszyła kilkutysięczna manifestacja studentów. Przy biernej obecności znacznych sił milicji, pochód dotarł pod gmach Komitetu Centralnego PZPR na Nowym Świecie. Dopiero tam milicja rozpędziła manifestantów używając armatek wodnych i granatów z gazem łzawiącym. Była to jedyna – jak do tamtego czasu – w dziejach PRL antyrządowa demonstracja, która rozegrała się bezpośrednio pod oknami siedziby najwyższych władz partii.

Powszechnie uważa się, że interwencję milicji opóźniono celowo na polecenie generała Moczara. Minister spraw wewnętrznych chciał, aby Gomułka i jego aparatczycy naocznie przekonali się, jakim zagrożeniem dla władzy mogą być “wichrzyciele podburzający młodzież” (być może chciał im też pokazać, że jego władza wspiera się na siłach MSW).

Polityczna rozgrywka w łonie ubecko – partyjnej elity z okresu czerwiec 67 – marzec 68 jest jednym z bardziej niejasnych wydarzeń współczesnej historii Polski. Według pewnych opinii Marzec 68 był starannie przygotowanym zamachem stanu. Moczar miał rzekomo wykorzystać lub nawet sprowokować bunt studentów, aby zająć miejsce Władysława Gomułki.

Jak wiemy, nie udało się. Wynikiem była reanimacja antysemityzmu w części społeczeństwa, liczna emigracja na Zachód (ale prawie nigdy do Izraela), dalsze zaostrzanie się konfliktu w łonie komunistycznej wladzy. Wreszcie… grudniowe bunty społeczeństwa na Wybrzeżu, masakra stoczniowców i upadek Gomulki. Ale, „gdzie się dwóch bije, tam trzeci korzysta”.  W grudniu 1970 władzę w PRL objęła frakcja trzecia, gierkowskich „pragmatyków”.

Posłowie:

Minęły prawie 44 lata. Tamte czasy, owiane legędą studenckiego buntu w totalitarnym  kraju,  stały się już historią, pamiętaną przyez niewielu. Bo tyle się, w międzyczasie, wydarzyło.

Kilka dni temu spotkałem naszego starego znajomego (Waszego też) i rozmowa jakoś zeszła na wspomnienia tamtych, gorących miesięcy. Mój rozmówca przypomniał sobie, że wtedy, jako student pierwszego roku filozofii Uniwersytetu Warszawskiego i czynnie kontestujący „komandos”, uczestniczył w słynnym, marcowym wiecu na uniwersytecie. Tym, gdzie to „zdrowe ideologicznie szeregi proletariatu, prosto od warsztatu gdzie w codziennym trudzie wykuwali socjalizm, uzbrojone w pały, przegoniły studenckich, syjonistycznych wichrzycieli…”. Otóż, jak zapamietał mój interlokutor, był tam oddział mundurowej milicji, ORMOwców rzeczywiście dowieziono autobusami na dziedziniec uniwersytetu, ale zachowywali się oni dosyć biernie. Było kilku  „harcowników „ po obu stronach, trochę szarpania, przepychania, ale zmasowanego pałowania jednak nie. W końcu dowodzący oddziałem umundurowanej milicji oficer rozkazał przez megafon rozejscie się protestantów, i ci, w większości usłuchali apelu. Gdy już opuszczali teren uniwersytetu zauważyli stojących z boku, w równych odstępach, dziwnie podobnych do siebie cywili. W pewnym momencie, stojący pierwszy w tym szeregu „cywil” sięgnął do rękawa i zamaszyście wydobył z niego pałę. Na ten znak wszyscy inni zrobili to samo… i zaczęło się bicie.

Czy potrzebne jakiekolwiek dalsze komentarze?…

Wszystkim moim czytelnikom życzę pogodnych, miłych wakacji!

Comments

  1. mike3ski says

    Wszyscy wiemy, ze historia lubi sie powtarzac, ale czasem robi to w groteskowy sposob.
    Przyszla mi wlasnie do glowy taka paradoksalna mysl, czy Moczara i jego grupe “twardoglowych betonow” moznaby porownac z Dmowskim.
    A jesli tak, to z kim porownalibysmy Gomulke?

  2. Staszek Smuga-Otto says

    drogi mike3ski, wpadłeś na pomysł świetnej zabawy wakacyjnej (i nie tylko wakacyjnej). przy załozeniu, że “historia lubi się powtarzać”, a więc i powtarzają się pewne osobowości, charaktery pytasz, z kim porównalibyśmy Gomułkę. No.. z kim? A Moczara, to złowrogie indywiduum, którego duch i “sieroty po nim” wciąż w polskim społeczeństwie straszą? Czy nie kojarzy się Wam żadna z obecnych znanych postaci? Np. ktoś, kto dla zdobycia władzy gotów jest budzić w ludziach najgorsze emocje. kto gra uczuciami nacjonalizmu i ksenofobii, kto rozpala nienawiść i żądzę zemsty…
    Tematy i postaci można dowolnie mnożyć
    By zabawić się, wystarczy interesować się trochę polityką i niedawna historią, coś nie coś wiedzieć.
    Życzę miłej i ciekawej zabawy…

  3. obserwator34 says

    Wspomnienia dawnych lat! Kto jeszcze o tym pamieta? Dla mnie najwiekszym skandalem z tamtego czasu byl wymuszony exodus wielu bardzo wartosciowych ludzi, ktorych jedynym przestepstwem bylo to, ze mieli zydowskich przodkow. To “wypedzenie” bylo jednym z najwiekszych przestepstw komunistycznej wladzy przeciwko – zeby uzyc gornolotnego slowa – polskiej racji stanu. Krzywda wyrzadzona – przez to odrzucenie – wielu ludziom zwiazanym z polska kultura, stanowila (i nadal stanowi) wielka strate dla polskiej kultury i nauki, dla wizerunku Polski w swiecie.
    A zmieniajac temat – mysle, ze byloby ciekawe przypomnienie polskich artystow, piosenkarzy, kabarecistow z tamtych lat (1960-1980) z tytulowym “Robmy swoje” Wojtka Mlynarskiego.

  4. Wendrychowicz says

    Tak było, jak wspomina Staszek. Moje wspomnienie 1968 roku ma dodatkowy aspekt …rzekłbym humorystyczny. W pierwszych dniach marca 1968 roku odszedłem z pracy na Politechnice Warszawskiej (byłem tam kilka lat asystentem w katedrze silników). Zapis w moim świadectwie pracy: PW, okres zatrudnienia od …do marca 1968. Przez ten zapis wszyscy kadrowcy w moich nowych miejscach pracy bardzo szczegółowo dociekali dlaczego odszedłem z Politechniki akurat w marcu 1968. Pewnikiem albo Żyd, albo jakiś inny element wywrotowy, bo takich wtedy wywalali z uczelni. Jakoś nie przychodziło im do głowy, że aby odejść w marcu musiałem wypowiedzieć pracę z wyprzedzeniem jednego semestru, czyli ok. 1/2 roku wcześniej. Tak więc w marcu 1968 już nie byłem na uczelni, ale opowiadano mi w szczegółach, jak podle zachowali się moi byli koledzy naukowcy. W mojej katedrze pracował Stefan Zambrowski, syn tego sławnego Zambrowskiego z PZPR. Był bardzo uczynnym, miłym facetem nigdy, ale to nigdy nie wykorzystującym swoich wysokich koligacji. I takiego porządnego gościa moi byli koledzy zaszczuli i zgnoili tak, że zdesperowany wyemigrował do Izraela. Mam nadzieję, że gdybym wtedy jeszcze pracował w Katedrze, to starczyło by mi odwagi, żeby tej nagonce się przeciwstawić. Rok 1968, to było wiele takich tragedii bardzo konkretnych osób.

  5. AvaZeidler says

    Tyle lat minelo, ponad 40!
    Bylam wtedy w szkole podstawowej i zbyt wiele nie rozumialam co sie dzieje. Mieszkalismy w Warszawie.
    Pamietam jak wyjezdzalismy na wakacje droga E12 wiodaca na polnocny-wschod, w strone Bialystoku.
    W autobusie panowala cisza. W nasza strone jechaly na poludniowy-zachod setki zielonych ciezarowek. Na tych ciezarowkach tysiace zolnierzy. Wszyscy oni mieli nieruchome twarze i unikali kontaktu ze spojrzeniami pasazerow autobusu.
    Spytalam mame, czy jada oni do Czechoslowacji. Mama udawala, ze nie slyszy, bo obawiala sie odpowiedziec.
    Na wakacje letnie mama zapakowala rowniez nasze ubranie zimowe, tak na wszelki wypadek.
    Pamietam, ze plakalam, bo nie bylo miejsca w walizce na zadna zabawke i ksiazki.
    Od tego czasu podrozowalam sporo, ale te podroz zapamietam do koncaa zycia.

  6. mike3ski says

    Przypomina mi sie tez anekdota zwiazana z marcem 1968, zreszta kto z nas nie ma wspomnien zwiazanych z tym okresem. Anekdota troche smieszna, ale troche smutna, jak wiele podobnych historii z zycia.
    Moi rodzice przyjaznili sie z zydowska rodzina panstwa Marii i Aleksandra Rotsteinow. Bardzo mili, kulturalni panstwo.
    Rotsteinow oczywiscie wyrzucono w Marcu z Polski, wyjechali do Szwecji, a ja odwiedzilem ich w Sztokholmie w roku 1975. Wtedy pani Maria opowiedziala mi te anekdote zwiazana z ich wyrzuceniem.
    Pracowala wtedy w Urzedzie Wojewodzkim. Ktoregos dnia, mowi, idzie do pracy, a na placu przed Urzedem demonstracja. Ludzie trzymaja transparenty “Syjonisci do Dajana”. Ona przystaje i sie naiwnie pyta woznego, kto to sa ci syjonisci, na co slyszy odpowiedz “To wlasnie ty jestes”.
    Oto tacy to byli ci polscy rzekomi syjonisci.

  7. mike3ski says

    A propos wpisu numer 2, powyzej.

    Oczywiscie widac kolejne podobienstwo do politykow przedwojennych dzisiaj tez. Byc moze jest to cecha polskiej polityki w ogole.
    Nawet jak siegniesz mysla do Polski szlacheckiej lub wczesniejszej nawet, zawsze panowaly dwa nurty, ktore sie z soba scieraly. Nurt wsteczny i nurt postepowy.
    Poczwaszy od Mieszka I, przyjecie chrzescijanstwa, wstapienie do owczesnej Europy, olbrzymi postep cywilizacyjny wersus poganstwo, wstecznictwo, zasciankowosc, krotkowzrocznosc, brak wyobrazni, zacofanie, wojna domowa za Mieszka II.
    Do dzis sie nic nie zmienilo w sensie pryncypiow. Zmienily sie tylko dekoracje. Dzis wstecznictwo posluguje sie Radiem Maryja i TV TRwam, ale sposob myslenia pozostal ten sam.

  8. AvaZeidler says

    Tu sa zdjecia z Heritage Days Festival – Towarzystwo Kultury Polskiej w Edmonton centrum informacyjne.

    http://www.facebook.com/media/set/?set=a.245685262120015.60673.187741274581081

Speak Your Mind

*

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.