Gra w kości

Autor: Staszek Smuga-Otto


Gra w kości.

Aktualności: Dnia 13 kwietnia 2011 polska prasa doniosła: „W trzecim dniu protestu stowarzyszenia Solidarni2010 na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie doszło do przepychanek ze Strażą Miejską. Jeden z uczestników został zatrzymany po południu podczas próby ustawienia krzyża przed Pałacem Prezydenckim”.

A więc znów…

Co to się wciąż nie wyrabia w naszym starym, rodzinnym kraju. Demokratycznym, wolnym i niepodległym. Rodacy prześcigają się w deklarowaniu własnego gorącego patriotyzmu, odmawiając takowego politycznym przeciwnikom. A właściwie nie przeciwnikom, lecz wrogom.

Patriotyzm po polsku to jednak nie żaden patriotyzm, tak jak rozumieją go inne, cywilizowane nacje. To tylko kult patriotyzmu, ze wszystkimi jego negatywnymi skutkami. Jednym z przejawów tego kultu jest powszechna pomnikomania i jej przedłużenie – walka na pomniki.

A pomników mnogo, i będzie jeszcze więcej. Bo: „…Bo żywy student to jest kłopot dziki..  A my, Polacy, my lubim pomniki.”  Tak pisał kiedyś Konstanty Ildefons G. i nic się od tej pory nie zmieniło. 

Ale walka polityczna do pomników się nie ogranicza. To dopiero początek. Walczy się i innymi symbolami, również i religijnymi. Nie budzi już prawie niczyjego zdziwienia, a i oburza się nie tak wielu, gdy do zwalczania, unicestwiania politycznych wrogów używa się powszechnie symbolu krzyża. Tak, wiem, nie tylko teraz i nie my pierwsi. Były wszak wyprawy krzyżowe, byli krzyżacy co to „pod tym znakiem” Juranda ze Spychowa oślepili… ale to było dawno. Nie będę się ich czepiał. Ani tych, co to ongiś, przed wiekami Jerozolimę z rąk niewiernych odbijali, ani tych, co to wymachując krzyżami wciąż i od nowa prezydencki pałac na Krakowskim Przedmieściu chcą odbić z rąk „ubecji” i zwrócić jedynym Prawdziwym Depozytariuszom Narodowego Dziedzictwa.  Dziwi mnie tylko nieco obojętność ogromnych rzesz ludzi wierzących, polskich katolików, na tak jawne, długotrwałe i uparte bluźnierstwa i świętokractwo, uprawiane na oczach całego społeczeństwa przez tzw. „obrońców krzyża” i ich kibiców.  Dziwi mnie brak jakiejs szybkiej i zdecydowanej reakcji kościelnych hierarchów – np. ekskomuniki świętokradców.

Inną wielce popularną grą niektórych polskich polityków stała się gra w kości. A może nawet i nie tyle „w kości”, co po prostu kośćmi. Kośćmi, zwłokami ofiar smoleńskiej katastrofy grają bezwstydnie  o władzę przegrani politycy. Ale to dla nich nie pierwszyzna.

To, co mnie osobiście boleśnie dotknęło i poruszyło jakiś już czas temu, to granie (znów dla osiągnięcia swych celow politycznych) pamięcią ofiar Powstania Warszawskiego. Poruszyło, bo to temat mi osobiście bliski. Więc na nim się na chwilę zatrzymam.

31 lipca 2004, w wigilię 60 tej rocznicy wybuchu Powstania, z wielką pompą otwarto na warszawskiej Woli Muzeum Powstania Warszawskiego. Była to,  jak wtedy i zawsze potem głoszono, inicjatywa ówczesnego prezydenta stolicy, Lecha Kaczyńskiego. Piękna inicjatywa… tylko, czy na pewno właśnie jego i tylko jego? By tę sprawę „własności” inicjatywy nieco uporządkować, warto przypomnieć kilka faktów z, nie tak znów odległej, przeszłości.

Otóż pomysł utworzenia Muzeum narodził się już w 1956 roku, w czasie „polskiego października”. Żadnych konkretnych działań jednak wtedy nie podjęto. Dopiero w 1981 roku powstał Społeczny Komitet Budowy Muzeum Powstania Warszawskiego i rozpoczęto zbiórkę pamiątek z Powstania. Wprowadzenie stanu wojennego w grudniu 1981 sparaliżowało działania Komitetu. W 1983 roku projekt odżył i ówczesny komisarz Warszawy, gen. Mieczysław Dębicki powołał oddział Muzeum Historycznego m. st. Warszawy – dzisiejszego Muzeum Powstania Warszawskiego. W 1984 roku prof. Janusz Durko, dyrektor muzeum historycznego m. st. Warszawy zainicjował, we współpracy ze Stowarzyszeniem Architektów Polskich, konkurs na projekt Muzeum Powstania. W latach 1984 – 1994 trwały przygotowania do budowy Muzeum na ruinach Banku Polskiego, powstańczej reduty przy ul. Bielańskiej W 1994 roku wmurowano kamień węgielny pod budowę Muzeum, jednak z powodu niejasnych stosunków własnościowych gmachu przy Bielańskiej budowa się nie rozpoczęła. Tak wiec, w 2003 pomysł Lecha K. nie był takim znów pierwszym, jedynym i oryginalnym.

I ten brak oryginalności nie budziłby wątpliwości gdyby nie fakt, że pomysł bezwstydnie zawłaszczono, by go politycznie wygrać. Tak jak „wygrywał” patriotyczne emocje tłumów trzydziesci kilka lat wczesniej  inny, ogarnięty żądzą zdobycia władzy „Pierwszy Partyzant i Patriota”, agent NKWD i generał UB, Mieczysław Moczar.

Tragicznie zmarły w Powstaniu młody poeta, Krzysztof Kamil Baczyński proroczo pisał: „…zostanie po nas złom żelazny i głuchy, drwiący śmiech pokoleń..”. Stało się jednak gorzej. Złom rzeczywiście pozostał, ale zamiast drwiącego śmiechu użyto szalbierczo pamięci tej tragedii do politycznej gry o władzę. Tak jak użyto później, dla osiągnięcia tego samego celu, ofiar katastrofy samolotu pod Smoleńskiem. Tak, jak używa się masakry polskich elit w Katyniu. Tak, jak używało się jeszcze niedawno oświęcimskiego żwirowiska i krzyży.

Cel celem, ale Muzeum wreszcie, po kilkudziesięciu latach wymuszanego zapomnienia – powstało. Więc nie było by jednak i w tym „muzealnym” pomyśle nic złego, a nawet wręcz przeciwnie, gdyby….

Otóż gdyby zachowano pewien umiar i szacunek dla tej ogromnej narodowej tragedii , jaką było Powstanie i dla jej ofiar, nie czyniąc z ekspozycji widowiska typu „światło – dźwięk”, nieco w stylu disneylandu. Może to i dla współczesnej młodzieży atrakcyjne, pouczające i rozrywkowe, ale dla ludzi pamiętających tamte wydarzenia, bolesne.

Pamiętam tamte dwa miesiące późnego lata i jesieni roku 1944. Widziałem je oczami małego dzieciaka, głównie z piwnicznego schronu, a później ruin na warszawskim Mokotowie. Pamiętam huk, dym, kurz i krew. Trupy ludzi i koni na ulicach. Rozpacz. Nie pamietam jednak, by ktoś wtedy śpiewał. Słynne powstańcze piosenki, romantyczny „Marsz Mokotowa”,  czy zawadiacki „Pałacyk Michla” posłyszałem po raz pierwszy już po wojnie.

No, ja byłem dzieciakiem. Wrażliwym, spostrzegawczym, ale jednak dzieciakiem – więc może źle to odbierałem, może do mnie nie docierało. Ale moja matka, obecnie 92 letnia staruszka, żołnierz AK, osoba już wtedy dorosła – do niej docierało, ona wciąż pamięta. Kilka lat temu, odwiedzając Warszawę, poszła do Muzeum Powstania. Jak opowiadała później, od samego wejścia czuła się niedobrze, nieswojo. Muzyczka, melodyjki, błyski, trzaski. Miarka przebrała się jednak, gdy posłyszala dochodzące z poziomu makiet kanałów podekscytowane okrzyki ganiających się tam dzieciaków z wycieczki szkolnej: „o trup, trup!” „ Gdzie trup?”. I piski podnieconych rzekomym trupem dziewczynek. Zrozumcie mnie dobrze, nie winię rozochoconych dzieciaków – sama formuła ekspozycji zaprosiła ich wręcz do gonitwy i zabawy.

Mama opuściła Muzeum z głębokim postanowieniem, że jej noga więcej tam nie stanie.

Pomyślicie sobie: „staruszka; nowoczesne formy ekspozycji i ekspresji artystycznej do niej nie trafią”. Może…

Ale jest i drugie „gdyby”. Otóż gdyby potem tego Muzeum nie było wszędzie pełno. W prasie, radiu i telewizji. I prawie zawsze w kontekście postaci sznownego Inicjatora.  Inicjator – Lech Kaczyński urósł na „Pierwszego Powstańca”. A że pech chciał, iż urodził się dopiero w pięć lat po upadku Powstania, no to, przynajmniej, na „Syna Powstańców”. Na „Depozytariusza Tradycji Powstańczej”. Ale nie na tym koniec pecha; bo jego matka – sanitariuszka (ale niestety nie w Warszawie, a w Starachowicach). Ojciec – nawet i naprawdę w Powstaniu (palec urwało!), ale zaraz po „wyzwoleniu” jakoś tak za dobrze z nową władzą, więc nie ma się czym zbyt głośno chwalić, bo jeszcze jacyś nieżyczliwi zlustrują. A najważniejszym, bezspornym faktem, nigdy nie pomijanym w życiorysach Wielkich Bliźniaków jest, że położną przy ich porodzie w 1949 roku była… matka Gajcego! Ponura komedia!

A wszystko to – dla celów ściśle politycznych. By wielbiony Brat Bliźniak zdobył upragnioną władzę.

Teraz, w rok po śmierci Prezydenta Lecha Kaczyńskiego w katastrofie smoleńskiej trwa wciąż nie tylko perfidna gra jego zwłokami, ale i zadyma w sprawie stawiania mu kolejnych pomników. Jedną z inicjatyw jest ponoć budowa pomnika Lecha K. w Muzeum Powstania.

Czy to nie kolejna profanacja? Tak jak był nią pomysł – niestety zrealizowany – pochowania jego zwłok u stóp Marszałka w wawelskiej krypcie Srebrnych Dzwonów. Na wieczność… wśród królów i narodowych bohaterów.Gra w kości.

Aktualności: Dnia 13 kwietnia 2011 polska prasa doniosła: „W trzecim dniu protestu stowarzyszenia Solidarni2010 na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie doszło do przepychanek ze Strażą Miejską. Jeden z uczestników został zatrzymany po południu podczas próby ustawienia krzyża przed Pałacem Prezydenckim”.

A więc znów…

Co to się wciąż nie wyrabia w naszym starym, rodzinnym kraju. Demokratycznym, wolnym i niepodległym. Rodacy prześcigają się w deklarowaniu własnego gorącego patriotyzmu, odmawiając takowego politycznym przeciwnikom. A właściwie nie przeciwnikom, lecz wrogom.

Patriotyzm po polsku to jednak nie żaden patriotyzm, tak jak rozumieją go inne, cywilizowane nacje. To tylko kult patriotyzmu, ze wszystkimi jego negatywnymi skutkami. Jednym z przejawów tego kultu jest powszechna pomnikomania i jej przedłużenie – walka na pomniki.

A pomników mnogo, i będzie jeszcze więcej. Bo: „…Bo żywy student to jest kłopot dziki..  A my, Polacy, my lubim pomniki.”  Tak pisał kiedyś Konstanty Ildefons G. i nic się od tej pory nie zmieniło.

Ale walka polityczna do pomników się nie ogranicza. To dopiero początek. Walczy się i innymi symbolami, również i religijnymi. Nie budzi już prawie niczyjego zdziwienia, a i oburza się nie tak wielu, gdy do zwalczania, unicestwiania politycznych wrogów używa się powszechnie symbolu krzyża. Tak, wiem, nie tylko teraz i nie my pierwsi. Były wszak wyprawy krzyżowe, byli krzyżacy co to „pod tym znakiem” Juranda ze Spychowa oślepili… ale to było dawno. Nie będę się ich czepiał. Ani tych, co to ongiś, przed wiekami Jerozolimę z rąk niewiernych odbijali, ani tych, co to wymachując krzyżami wciąż i od nowa prezydencki pałac na Krakowskim Przedmieściu chcą odbić z rąk „ubecji” i zwrócić jedynym Prawdziwym Depozytariuszom Narodowego Dziedzictwa.  Dziwi mnie tylko nieco obojętność ogromnych rzesz ludzi wierzących, polskich katolików, na tak jawne, długotrwałe i uparte bluźnierstwa i świętokractwo, uprawiane na oczach całego społeczeństwa przez tzw. „obrońców krzyża” i ich kibiców.  Dziwi mnie brak jakiejs szybkiej i zdecydowanej reakcji kościelnych hierarchów – np. ekskomuniki świętokradców.

Inną wielce popularną grą niektórych polskich polityków stała się gra w kości. A może nawet i nie tyle „w kości”, co po prostu kośćmi. Kośćmi, zwłokami ofiar smoleńskiej katastrofy grają bezwstydnie  o władzę przegrani politycy. Ale to dla nich nie pierwszyzna.

To, co mnie osobiście boleśnie dotknęło i poruszyło jakiś już czas temu, to granie (znów dla osiągnięcia swych celow politycznych) pamięcią ofiar Powstania Warszawskiego. Poruszyło, bo to temat mi osobiście bliski. Więc na nim się na chwilę zatrzymam.

31 lipca 2004, w wigilię 60 tej rocznicy wybuchu Powstania, z wielką pompą otwarto na warszawskiej Woli Muzeum Powstania Warszawskiego. Była to,  jak wtedy i zawsze potem głoszono, inicjatywa ówczesnego prezydenta stolicy, Lecha Kaczyńskiego. Piękna inicjatywa… tylko, czy na pewno właśnie jego i tylko jego? By tę sprawę „własności” inicjatywy nieco uporządkować, warto przypomnieć kilka faktów z, nie tak znów odległej, przeszłości.

Otóż pomysł utworzenia Muzeum narodził się już w 1956 roku, w czasie „polskiego października”. Żadnych konkretnych działań jednak wtedy nie podjęto. Dopiero w 1981 roku powstał Społeczny Komitet Budowy Muzeum Powstania Warszawskiego i rozpoczęto zbiórkę pamiątek z Powstania. Wprowadzenie stanu wojennego w grudniu 1981 sparaliżowało działania Komitetu. W 1983 roku projekt odżył i ówczesny komisarz Warszawy, gen. Mieczysław Dębicki powołał oddział Muzeum Historycznego m. st. Warszawy – dzisiejszego Muzeum Powstania Warszawskiego. W 1984 roku prof. Janusz Durko, dyrektor muzeum historycznego m. st. Warszawy zainicjował, we współpracy ze Stowarzyszeniem Architektów Polskich, konkurs na projekt Muzeum Powstania. W latach 1984 – 1994 trwały przygotowania do budowy Muzeum na ruinach Banku Polskiego, powstańczej reduty przy ul. Bielańskiej W 1994 roku wmurowano kamień węgielny pod budowę Muzeum, jednak z powodu niejasnych stosunków własnościowych gmachu przy Bielańskiej budowa się nie rozpoczęła. Tak wiec, w 2003 pomysł Lecha K. nie był takim znów pierwszym, jedynym i oryginalnym.

I ten brak oryginalności nie budziłby wątpliwości gdyby nie fakt, że pomysł bezwstydnie zawłaszczono, by go politycznie wygrać. Tak jak „wygrywał” patriotyczne emocje tłumów trzydziesci kilka lat wczesniej  inny, ogarnięty żądzą zdobycia władzy „Pierwszy Partyzant i Patriota”, agent NKWD i generał UB, Mieczysław Moczar.

Tragicznie zmarły w Powstaniu młody poeta, Krzysztof Kamil Baczyński proroczo pisał: „…zostanie po nas złom żelazny i głuchy, drwiący śmiech pokoleń..”. Stało się jednak gorzej. Złom rzeczywiście pozostał, ale zamiast drwiącego śmiechu użyto szalbierczo pamięci tej tragedii do politycznej gry o władzę. Tak jak użyto później, dla osiągnięcia tego samego celu, ofiar katastrofy samolotu pod Smoleńskiem. Tak, jak używa się masakry polskich elit w Katyniu. Tak, jak używało się jeszcze niedawno oświęcimskiego żwirowiska i krzyży.

Cel celem, ale Muzeum wreszcie, po kilkudziesięciu latach wymuszanego zapomnienia – powstało. Więc nie było by jednak i w tym „muzealnym” pomyśle nic złego, a nawet wręcz przeciwnie, gdyby….

Otóż gdyby zachowano pewien umiar i szacunek dla tej ogromnej narodowej tragedii , jaką było Powstanie i dla jej ofiar, nie czyniąc z ekspozycji widowiska typu „światło – dźwięk”, nieco w stylu disneylandu. Może to i dla współczesnej młodzieży atrakcyjne, pouczające i rozrywkowe, ale dla ludzi pamiętających tamte wydarzenia, bolesne.

Pamiętam tamte dwa miesiące późnego lata i jesieni roku 1944. Widziałem je oczami małego dzieciaka, głównie z piwnicznego schronu, a później ruin na warszawskim Mokotowie. Pamiętam huk, dym, kurz i krew. Trupy ludzi i koni na ulicach. Rozpacz. Nie pamietam jednak, by ktoś wtedy śpiewał. Słynne powstańcze piosenki, romantyczny „Marsz Mokotowa”,  czy zawadiacki „Pałacyk Michla” posłyszałem po raz pierwszy już po wojnie.

No, ja byłem dzieciakiem. Wrażliwym, spostrzegawczym, ale jednak dzieciakiem – więc może źle to odbierałem, może do mnie nie docierało. Ale moja matka, obecnie 92 letnia staruszka, żołnierz AK, osoba już wtedy dorosła – do niej docierało, ona wciąż pamięta. Kilka lat temu, odwiedzając Warszawę, poszła do Muzeum Powstania. Jak opowiadała później, od samego wejścia czuła się niedobrze, nieswojo. Muzyczka, melodyjki, błyski, trzaski. Miarka przebrała się jednak, gdy posłyszala dochodzące z poziomu makiet kanałów podekscytowane okrzyki ganiających się tam dzieciaków z wycieczki szkolnej: „o trup, trup!” „ Gdzie trup?”. I piski podnieconych rzekomym trupem dziewczynek. Zrozumcie mnie dobrze, nie winię rozochoconych dzieciaków – sama formuła ekspozycji zaprosiła ich wręcz do gonitwy i zabawy.

Mama opuściła Muzeum z głębokim postanowieniem, że jej noga więcej tam nie stanie.

Pomyślicie sobie: „staruszka; nowoczesne formy ekspozycji i ekspresji artystycznej do niej nie trafią”. Może…

Ale jest i drugie „gdyby”. Otóż gdyby potem tego Muzeum nie było wszędzie pełno. W prasie, radiu i telewizji. I prawie zawsze w kontekście postaci sznownego Inicjatora.  Inicjator – Lech Kaczyński urósł na „Pierwszego Powstańca”. A że pech chciał, iż urodził się dopiero w pięć lat po upadku Powstania, no to, przynajmniej, na „Syna Powstańców”. Na „Depozytariusza Tradycji Powstańczej”. Ale nie na tym koniec pecha; bo jego matka – sanitariuszka (ale niestety nie w Warszawie, a w Starachowicach). Ojciec – nawet i naprawdę w Powstaniu (palec urwało!), ale zaraz po „wyzwoleniu” jakoś tak za dobrze z nową władzą, więc nie ma się czym zbyt głośno chwalić, bo jeszcze jacyś nieżyczliwi zlustrują. A najważniejszym, bezspornym faktem, nigdy nie pomijanym w życiorysach Wielkich Bliźniaków jest, że położną przy ich porodzie w 1949 roku była… matka Gajcego! Ponura komedia!

A wszystko to – dla celów ściśle politycznych. By wielbiony Brat Bliźniak zdobył upragnioną władzę.

Teraz, w rok po śmierci Prezydenta Lecha Kaczyńskiego w katastrofie smoleńskiej trwa wciąż nie tylko perfidna gra jego zwłokami, ale i zadyma w sprawie stawiania mu kolejnych pomników. Jedną z inicjatyw jest ponoć budowa pomnika Lecha K. w Muzeum Powstania.

Czy to nie kolejna profanacja? Tak jak był nią pomysł – niestety zrealizowany – pochowania jego zwłok u stóp Marszałka w wawelskiej krypcie Srebrnych Dzwonów. Na wieczność… wśród królów i narodowych bohaterów.

Speak Your Mind

*

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.