Zmarła Irena Szewińska.
(Staszek Smuga Otto)
Był rok 1968.
Lutową przerwę semestralną spędzaliśmy, jak zwykle, wysoko. Dolina Pięciu Stawów Polskich, schronisko PTTK prowadzone przez braci Krzeptowskich, Józka i Jędrka.
Pogoda dopisała; zwały białego puchu i prawie co dzień – słońce na szafirowym niebie.
Razem z nami „zagnieździła” się w schronisku grupa młodych lekkoatletów.
My – co ranka – zakładaliśmy narty i ruszali w okolicę. Pusta Dolinka, Zawrat, Szpiglasowa Przełęcz… Po kilkugodzinnym dreptaniu pod górę osiągaliśmy cele, wybyczali się na słońcu i wreszcie zjeżdżali do schroniska późnym popołudniem.
Oni – też co ranka – zakładali narty i po kilka godzin intensywnie biegali dnem doliny po zamarźniętych i pokrytych grubą warstwą śniegu stawach. Wracali, tak jak i my, późnym popołudniem.
Resztę dnia i wieczoru spędzaliśmy wspólnie, leniuchując przed schroniskiem w promieniach zachodzącego za grań Czarnej Ławki słońca, a potem w świetlicy – gawędząc, grając w „ambasadora”, lub rżnąc w brydża.
Był jednak od tej reguły wyjątek: jedna z dziewczyn, wysoka, wysmukła,o ostrych, ale szlachetnie pięknych rysach twarzy i delikatnym uśmiechu – Irka Kirszenstein. Podczas gdy my wszyscy wylegiwaliśmy się leniwie na schroniskowym kamiennym tarasie, ona jedna zakładała dresy i biegała w głębokim śniegu wokół schroniska.
Koledzy lekkoatleci komentowali to jej zachowanie z lekkim przymrużeniem oka: „Irka musi” i tłumaczyli nam, kompletnym sportowym laikom: „przetrenowana”, „jej serce wymaga dodatkowego wysiłku, obciążenia… i tak już niestety pozostanie”, „biedna!”. Po godzinie, dwóch tego dodatkowego treningu Irka dołączała do nas i – gdy kumple żartowali – uśmiechała się tylko.
Oni wszyscy, cała grupa, byli świetni! A Irka – przemiła i inteligentna.
Już w kilka miesięcy później był jej „złoty Meksyk”. Te dodatkowe parę godzin codziennego treningu w tatrzańskim śniegu dołożyło się pewnie do jej złotych olimpijskich medali.
Nie spotkaliśmy się już nigdy więcej, ale zawsze potem, gdy światowe media donosiły o Jej wielkich sukcesach, gdy nazywano Ją „lekkoatletką wszechczasów”, przypominało mi się te kilka dni w górskiej samotni, Jej nieśmiały uśmiech i to… „Irka musi”.
Speak Your Mind