Autor: Staszek Smuga-Otto.
Te dwa słowa tytułu niniejszego felietonu umieściłem w cudzysłowie, bo to… cytat. I to cytat wielokrotny.
Tego terminu używali nasi dziadowie i pradziadowie, a i babcie i prababcie, gdy wspominali „stare dobre przedwojenne czasy” z przełomu wieków XIX i XX. Tego samego terminu używali też nasi rodzice, wspominając „nie tak dawne, dobre, przedwojenne czasy” międzywojennego dwudziestolecia II Rzeczpospolitej.
Czy i nas to czeka?
Doświadczenia cywilizacji zachodniej sprzed stu lat opisała w swej świetnej, pół roku temu wydanej książce „ The War that ended Peace” nasza kanadyjska rodaczka, Margaret MacMillan; wykształcona w Toronto i w angielskim Oxford i tam kontynuująca swą zawodową karierę historyka. Gorąco polecam jej lekturę!
Niby wszyscy wiemy, że w 1914-ym zastrzelono arcyksięcia Ferdynanda w Sarajewie, co było bezpośrednim pretekstem do wybuchu Wielkiej Wojny. Ale nie wszyscy z nas zdają sobie do końca sprawę ze stanu świadomości społeczeństw tamtej, odległej epoki i z panujących powszechnie nastrojów. Beztroski, ciekawości, czasami nawet nudy, spowodowanej poczuciem bezpieczeństwa i brakiem osobistych wojennych doświadczeń. Bo od ostatniej na terytorium Europy wojny francusko – pruskiej urodzić się i wyrosnąć zdążyło już całe pokolenie. Wojny, te „na obrzeżach świata”, jak ta angielska w Transwalu i Oranii z Burami, czy rosyjska z Japonią były zbyt odległe, by wycisnąć swój ślad w świadomości społeczeństw.
I może dlatego, gdy wreszcie w centrum Europy wybuchła (ta, przez zduszonych zaborami Polaków wymodlona), przerażało to tylko nielicznych. A tłumy wiwatowały i obsypywały kwieciem umundurowanych synów, ruszających na front.
W cztery lata i miliony frontowych ofiar później, zruinowana Europa budziła się z koszmaru wojny, która dalej zbierała swe żniwo. Tym razem w postaci zarazy, która uderzyła w wycieńczonych, zabiedzonych, głodujących, czyli w tych – którzy przeżyli.
Były to doświadczenia tak straszliwe, że nawet w dwadzieścia lat później, gdy w samym sercu europejskiej cywilizacji wylęgł się potwór faszyzmu, niewielu gotowych było zdusić go w zarodku. Niektórzy – vide: haniebne Zaolzie – gotowi byli nawet współuczestniczyć w pierwszych zaborczych podrygach bestii. Ale większość ówczesnych mężów stanu optowała za rozwiązaniami politycznymi, za dyplomacją. Wszystko – z najadalej nawet idącymi ustępstwami – byle nie pożoga następnej wojny. Anschluss Austrii – dobrze! Wszak sami Austriacy go chcieli i chcą przyłączenia do ojczystej Rzeszy. Czechosłowacja? Może jednak niemiecki Fuhrer ma rację, broniąc w ten sposób praw sudeckich Niemców, tak straszliwie traktowanych przez Czechów?!
Do czego to doprowadziło, jaki był tego wynik, ile milionów zginęło – wszyscy wiemy. Niektórzy z nas nawet wciąż pamiętają, jak to budziliśmy się z tego sześcioletniego koszmaru pośród ruin i dymiących jeszcze zgliszcz.
Minęły dwa następne pokolenia, które te obrazy znają już tylko z opowieści dziadków, z literatury, wojennych sensacyjnych filmów. Poważni naukowcy – politolodzy, wieścić nawet zaczęli „koniec historii” zaraz po tym, gdy sowieckie imperium zła, potwór na glinianych nogach, rozsypało się ponad dwie dekady temu (wyrosnąć zdążyło następne pokolenie!).
Zapanowało powszechne poczucie dominującego w skali międzynarodowej rozsądku, bezpieczeństwa, przewidywalnej – „w kolorze różowym” – przyszłości. No tak, prawda, podobnie jak to ponad sto lat temu, były (są) i wojny na „obrzeżach naszego świata”. Rzezie w Afryce, na terenach dawnej Jugosławii, ludobójstwo w Kambodży, Kaukaz, Irak, Afganistan… Ale to wszystko tak bardzo odległe, nierealne.
Te dwa przeze mnie przywołane do naszej pamięci historyczne okresy, ten sprzed stu i ten sprzed osiemdziesięciu prawie lat, niesłychanie silnie oddziaływują na wyobraźnię polityków dzisiejszej doby. I wpływają na kształt ich świadomości, na ich polityczne decyzje.
„Uniknąć kolejnej „Światowej” za wszelką cenę” – to dominuje. I trudno się dziwić, sami też tak czujemy. Tym bardziej, że przy obecnym poziomie uzbrojenia, przy rozpowszechnionej broni nuklearnej, taka wojna może być już tylko ostateczną, w skali globu, katastrofą.
Diabeł jednak „w szczegółach”. W tym: „za wszelką cenę”. Bo płacąc „wszelką cenę”, dolewa się tylko oliwy do ognia, ośmiela bestię do coraz to bardziej bezczelnego gwałtu, do marszu w wojnę.
Obecna konstrukcja międzynarodowych organizacji, z których jeszcze niedawno tak byliśmy dumni; ONZ-u z jego Radą Bezpieczeństwa, czyni jakiekolwiek próby mediacji, nacisku, kompromisu – nieskutecznymi już w samym ich zarodku.
Czy więc czeka nas już tylko globalna zagłada?…
Niecały rok temu, gdy zakończyła się imponująca swym organizacyjnym rozmachem zimowa Olimpiada w rosyjskim Soczi, prezydent Putin odetchnął i przystąpił do akcji. Nie miał zbyt wielu asów w dłoni, ale miał krymską bazę rosyjskiej marynarki wojennej w ukraińskim Sewastopolu. I to właśnie tam się zaczęło (a nie na kijowskim Majdanie – jak to teraz nam do głów się wtłacza). Gdy ta rosyjska baza zaczęła „wylewać się na zewnątrz” – to był ten moment, by przeprowadzić operację chirurgiczną. Winni to zrobić gwaranci suwerenności i nienaruszalności ukraińskiego terytorium, ci co dwadzieścia lat wcześniej podpisali w Budapeszcie takie zobowiązanie w zamian za zrzeczenie się przez Ukrainę post-sowieckiego arsenału nuklearnego. Niestety, jeden z „gwarantów” i to właśnie ten, co to nuklearny spadek przejął, okazał się być agresorem.
Moment więc przegapiono – licząc naiwnie, że agresor sam się ograniczy, uspokoi usatysfakcjonowany dotychczasową zdobyczą.
Następne miesiące pokazały, jak bardzo nietrafnymi były takie oczekiwania.
Tak więc, w chwili obecnej, politycy dzielą się na tych, co to „za wszelką cenę” i na tych, co to jednak uważają, że „wszelka cena” tylko ośmiela agresora. Czyli na tych, co to przywołują na pamięć lata poprzedzające wojnę Pierwszą tzw. „Wielką” i tych – niestety mniej licznych, co w kolejnych krokach kagiebowskiej bestii widzą dokładną powtórkę końcówki lat trzydziestych XX wieku.
Przypomnieć jednak również warto, że nieco ponad trzydzieści lat temu, gdy sowieckie „imperium zła” szykowało się do ostatecznego („bój to miał być ostatni”) marszu przez Europę, co miało je uratować przed ekonomiczną zapaścią, aktor z Hollywood’u, który w międzyczasie został amerykańskim prezydentem, zdecydował się na rozegranie swego życiowego, aktorskiego pokera.
Ogłosił program „wojen gwiezdnych” czyli kosmicznego wyścigu zbrojeń; podjął decyzję wprowadzenia do Europy rakiet samomanewrujących średniego zasięgu uzbrojonych w głowice nuklearne, ogłosił doktrynę kontruderzenia w agresora na którekolwiek państwo NATO wszelkimi (z nuklearnymi włącznie) środkami bojowymi; nazwał Sowiety „Imperium zła” i – z szaleńczym ogniem w oczach – przywoływał biblijną przepowiednię zagłady, Armageddonu. Była to rola zagrana genialnie! Breżniew i jego następcy „pękli”, a imperium się zawaliło.
Pół roku temu pisałem na tym forum o człowieku, który skutecznie przeciwstawił się hitlerowskiej agresji na Europę, o Churchillu. Teraz, by dodać do grona skutecznych mężów stanu, wspominam strategię Reagana.
I życzę nam wszystkim, by któryś z liczących się światowych przywódców obecnej doby przypomniał sobie te dwie postaci. By przemyślał ich strategie. By… jednak nie „za wszelką cenę”.
Bo jeśli ktoś taki się nie znajdzie, jeśli praktycznych wniosków z lekcji historii nie wyciągnie i w czyn nie wcieli, to może za niedługo już nie będzie kto miał rzewnie wspominać „starych, dobrych, przedwojennych czasów” – tych sprzed „Trzeciej Światowej”.
Stan Smuga Otto i Jan Tereszczenko w programie Polskiego Radia Edmonton-22 lutego 2015.Posluchaj na powyższym pasku dzwiękowym.
Można jeszcze dodać, że do dzisiaj istnieje grupa w Polsce tęskniąca za czasami PRL-u. Nie było to przedwojnie, ale czasy przed przełomem, inna rzeczywistość społeczna. To zjawisko, jak zauważył Stanisław, nie tylko polskie, ma chyba bardziej psychologiczne podłoże. Tęsknimy za rzeczywistością czasów, w których byliśmy młodzi. Młodość to najczęściej brak trosk człowieka dorosłego, zdrowie fizyczne, siły witalne i bajeczna emocjonalność. Nie wszystkie dzieci mają oczywiście tyle szczęścia, ale zwracamy uwagę wybiórczo, wybierając ten przekaz, który nam odpowiada.
W pewnym stopniu to co napisałem dotyczy też pamieć zbiorowej. Dotyczy także felietonów o pamięci zbiorowej, którego przykładem jest powyższy, w swej wymowie antywojenny, felieton Stanisława. Stanisław nieco dyscyplinuje przeszłość pod swoją komendę. Belle Époque – zgoda. Europa jednak miała na Bałkanach po wojnie 1871 kilka krwawych zbrojnych konfliktów. Jeden konflikt zwieńczył pokój berliński z 1878 r. Jego konsekwencją była aneksja Bośni i Hercegowiny przez Austro-Węgry w 1908 r., co w przyszłości, jak pisał Stanisław, doprowadziło świat do Sarajewa (zamach na arcyksięcia i wybuch I wojny światowej). Niejako w związku, ale nieco obok, toczono dwie wojny bałkańskie (1912-13). Powstały agresywne bloki wojskowe, po 1904 zaczął się wyścig zbrojeń na morzu. Cały świat czekał wybuchu wojny w 1908, później w 1912 (kryzys marokański był bliższy wojnie, niż rewolucja 1905 r. w Rosji).
Mógłbym również kwestionować spokój na europejskim teatrze przed II wojną światową. Każdy pewnie zna “Komu bije dzwon” Hemingwaya i pamięta z kart historii krwawą wojnę w Hiszpanii.
Sprawa Zaolzia jest też przykładem dyscyplinowania pamięci. Dzisiaj wszyscy wiemy, że był to błąd polityki polskiej. Nie był to czas na regulowanie rachunków, a dzisiaj należy też uznać, że i sposób regulowania jest nie do przyjęcia. Jednak nie jest potrzebne mijanie się z prawdą historyczną i tworzenie mitologii wokół Zaolzia, tak chętnie dzisiaj wykorzystywanej przez propagandę krajów agresywnych, czy naszych zdeklarowanych wrogów. Zajęcie Zaolzia nie było aktem współpracy i braterstwa Rzeszy i PR, tym bardziej nie było aktem wspierania bestii faszyzmu, tylko czymś dokładnie przeciwnym. Generałowie niemieccy oburzeni zajęciem węzła kolejowego Bogumin proponowali Hitlerowi interwencję zbrojną przeciw Polsce. Nie było bratania się wojsk, ani wspólnej defilady, wręcz odwrotnie. Polska stała się kozłem ofiarnym monachijskiej zdrady (w tej konferencji nie uczestniczyła), haniebnej propagandy Zachodu – propagandy z Churchillem na czele. To doprowadziło do izolacji Polski na arenie międzynarodowej i żądań terytorialnych niemieckich wobec Polski. To wystawiło Polskę na agresję faszyzmu.
Od strony formalnej, Polska wysunęła dopiero wówczas ultimatum terytorialne wobec Czechosłowacji, gdy uzyskała odpowiedź, że Benesz przyjmie dyktat monachijski. Odpowiedź Benesza oznaczała, w oczach ówczesnych sterników polskiej polityki zagranicznej, że Śląsk Cieszyński na zawsze wpadnie w łapy niemieckie. Akcja zajęcia Zaolzia, wysoce krótkowzroczna, miała zapobiec przejęciu spornego terytorium przez faszystowskie Niemcy. Wkrótce była to enklawa, gdzie kierowali się uchodźcy czescy z okupowanej przez Niemców Czechosłowacji.
Gdyby wnioskować na podstawie udokumentowanej historii, to wojny były zawsze – także takie, które dziś nazwalibyśmy światowymi (np. Aleksander Wielki czy Dżyngis-chan) – i chyba będą zawsze. Pytanie, która będzie ostatnią. Nie dlatego, że po niej zapanuje wieczny pokój, ale dlatego, że „strony” (kto nimi będzie?) doszczętnie się wyniszczą. Ja zadaję sobie pytanie nie CZY, ale KIEDY zacznie się ta ostatnia. Czy można jej uniknąć? Na jakiś, bliżej nieokreślony czas, na pewno. To zależy także od tego, czy objawią się prawdziwi mężowie stanu, do których Stach zaliczył Churchilla i Reagana. Ale prawdziwi mężowie stanu rodzą się bardzo rzadko. Wśród obecnych światowych przywódców nie widzę ani jednego, ani jednej. Jest natomiast paru, którzy są realnym zagrożeniem dla światowego pokoju.
Dlaczego będą wojny, kiedyś także ta ostania? Ludzie od niepamiętnych czasów się bili i biją nadal. Były honorowe pojedynki, są „ustawki” kiboli, biją się dość liczne na świecie „ruchy narodowo-wyzwoleńcze” jak je drzewiej nazywano, teraz mówi się o nich rebelianci, separatyści lub terroryści. Zrobienie bomby domowej roboty jest dziecinnie proste. Liczba państw dysponujących bronią atomową nieustannie rośnie. Ilość broni niewinnie nazywanej „konwencjonalną” jest niewyobrażalna. Zapotrzebowanie na wojny w celu wypróbowania kolejnych wojennych wynalazków jest coraz większe.
To wszystko prędzej, czy później wymknie się spod kontroli. Kiedy pierwszy szaleniec odpali rakietę międzykontynentalną z głowicami atomowymi, która skazuje całe duże miasto wroga, rozpocznie się niekontrolowana akcja/reakcja, której nie będzie można zatrzymać.
Czy jestem skrajnym pesymistą? Nie uważam się za takiego. Staram się wyciągać logiczne wnioski.
Jestem natomiast egoistą; wierzę w to, że za życia mojego i moich najbliższych będzie trwał złudny pokój i dobrostan. A potem? Może jednak objawi się ten wielki mąż stanu?
“Sivis pacem, para bellum” – chcesz pokoju, szykuj wojnę! To stare rzymskie porzekadło ciągle jest aktualne. Tylko pokaz militarnej siły może powstrzymać potencjalnego agresora przed rozpętaniem jakiejś nowej wojenki. Tu miał rację wspomniany prezydent Reagan. Teraz nie pomogą kolejne dyplomatyczne zabiegi, kolejne “wyrażanie zaniepokojenia”, kolejne spotkania w Mińsku. Ostre słowa Kerrego nie wystarczą, jeżeli za nimi nie pójdą czyny – całkowita izolacja Rosji, stałe garnizony NATO na wschodniej granicy Sojuszu, dostawy nowoczesnej broni dla Ukrainy. To program minimum. Ale na Ukrainie nie kończy się światowy niepokój. Narastają kolejne konflikty: agresywny islam na Bliskim Wschodzie, pełzająca islamizacja zachodniej Europy, narastające nierówności w poziomie życia “Zachodu” i “Trzeciego Świata” – to wszystko nie nastraja optymistycznie. Jednak nie sądzę, aby miało to doprowadzić do “Trzeciej Światowej” – raczej do całej serii kolejnych “wojen hybrydowych” i aktów terrorystycznych, do których nikt (czyli żadne państwo) nie będzie chciało się przyznać. Czasy, kiedy wrogie sobie państwa wymieniały noty dyplomatyczne zawierające formułę “wypowiedzenia wojny”, dawno już minęły. Nie wykluczam też rewolucji w stylu bolszewickim, choć w oparciu o inną ideologię – czego pewnym przykładem może być islamski Kalifat w Syrii. Nie sądzę jednak, żeby ktoś zdecydował się na naciśnięcie atomowego guzika – chyba wszyscy zdają sobie sprawę, że byłoby to działanie samobójcze. Ale jeżeli znajdzie się jakiś opętany szaleniec? Tego wykluczyć nie można.
Zgadzam się z Andrzejem wierząc, że za mojego życia to jeszcze nie nastąpi. A potem???